„Teraz albo nigdy” to moje pierwsze
spotkanie z twórczością K.A. Linde, a jak się okazało, jest to trzeci tom serii
Mr. Wright. Na szczęście każda powieść w serii skupia się na innych bohaterach
tak, że można czytać te tomy osobno, nadal wiedząc, o co chodzi w fabule.
Zapewne straciłam wiele szczegółów, a także nie poznałam dokładnej kreacji
innych postaci niż główne, ale czytałam książkę tak, jakby była ona
jednotomowa. I mimo że nie spodziewałam się wiele, to chyba w najbliższym czasie
odpuszczę sobie zarówno wcześniejsze, jak i kolejne powieści autorki.
Morgan Wright to współczesna,
twardo stąpająca po ziemi kobieta, która właśnie została kierownikiem
rodzinnego biznesu – przejęła firmę Wright Construction. Rzuca się w wir pracy zaniedbując
życie prywatne, jako tak naprawdę jedyna z rodzeństwa nadal szuka towarzysza
życia. Patrick Young to najlepszy przyjaciel Austina, jednego z braci Morgan. Kiedyś
Patrick zawrócił dziewczynie w głowie, ale dość tego. W końcu nikt nie może
dowiedzieć się o tym, co mogłoby łączyć ją i przyjaciela rodziny. Czy oboje
poświęcą miłość dla czystej przyjaźni? Czy zawsze mamy możliwość zahamować
uczucia do momentu, aż będzie za późno?
Ostatnio natrafiałam na książki,
w których główna bohaterka próbowała udowodnić wszystkim, jak bardzo jest
dorosła, a tak naprawdę potrzebowała ciągłego trzymania na rękę. Miałam już
dość naiwnych dziewczyn, które na ciężkie sytuacje reagują płaczem i ucieczką w
celu pokazania swojej „niezależności”. Dlatego byłam niemalże pewna, że Morgan
Wright będzie w końcu bohaterką, którą pokocham i która zaimponuje mi swoją
dojrzałością i pewnością siebie. I poniekąd tak się stało ale… nie chciałabym
być taka jak ona. Owszem, kobieta zna swoją wartość, pnie się po szczeblach kariery,
ale w tym wszystkim jest niezwykle egocentryczna i zapracowana. Kiedyś miałam
takiego kolegę, nazywał siebie „nadludziem”, ponieważ wybierał się na
prestiżowe studia. A więc miał cel, ambicje, ale przy tym liczyła się dla niego
tylko kariera, rozwój i własna, wyższa od innych osoba. Podobnie odebrałam
postać Morgan. Nie rozumiałam niektórych jej czynów, nie potrafiłam się do niej
przywiązać i jej kibicować. Zupełnie inaczej było z Patrickiem, facetem,
którego nie da się nie kochać. To chyba najlepiej wykreowana postać w tej
książce – nieidealna, ale ciepła, rozważna i poukładana.
Fabuła „Teraz albo nigdy” nie
jest niczym nowym ani świeżym. To raczej słodka opowieść o tym, jak przyjaźń
przeradza się w miłość. Mimo że autorka próbowała dodać tutaj element niepewności
w postaci maskowania związku przed rodziną Morgan, to raczej ciężko było
odczuwać jakiekolwiek zagrożenie. Nie potrafiłam też zrozumieć, dlaczego ten
związek miał być wykreowany jak niby „zakazany”. Widać tutaj, moim zdaniem,
brak pomysłu pani Linde na tę opowieść. Nie ma w niej absolutnie nic ciekawego,
nawet jednego szczegółu, który wyróżniałby ją ze stosów powieści o podobnej
chociażby tematyce. Akcja toczy się powoli do przodu, a kolejne wydarzenia
opisywane są beznamiętnie tak, że ja praktycznie w ogóle nie przeżywałam jej
emocjonalnie. Pisanie dla pisania, bez polotu i celu.
Nie zrozumcie nie źle, „Teraz
albo nigdy” nie jest książką złą, nie jest też żadnym przykładem grafomanii. Dla
relaksu i oderwania od codziennych spraw, ta książka może dobrze się sprawdzić,
ale, błagam, takich akurat książek mamy na rynku najwięcej. Niewymagającego odpoczynku
zaznamy w ¾ książek napotkanych w księgarni, a w dodatku duża część z nich może
nawet w jakimś minimalnym stopniu czymś zaskoczyć, pokazać coś nowego, poruszyć
emocjami czytelnika. „Teraz albo nigdy” wypada bardzo nijak, blado,
nieinteresująco. Być może dla fanów serii ta opowieść będzie prawdziwą gratką,
ja natomiast będę stronić od książek pani Linde, ponieważ wątpię, czy ta
autorka ma coś więcej do powiedzenia niż jak w opowieści o Patricku i Morgan.
1 komentarze:
Prześlij komentarz