Jeżeli śledzicie moje upodobania czytelnicze
to dobrze wiecie, że uwielbiam kulturę słowiańską, folklor, ziołolecznictwo i
realizm magiczny w literaturze. Dlatego na przykład „Szeptucha” czy „Niedźwiedź
i słowik”, nawiązujące do dawnych wierzeń i legend bardzo mi się podobały. Miałam
nadzieję, że z „Córkami” Adrienne Celt będzie podobnie. Niestety – lekko się
rozczarowałam.
Lulu to młoda sopranistka, która
swoim głosem zachwyca słuchaczy z całego świata. Rodzinna tradycja mówi, że
rodzące się dziecko odbiera dar swojej matce i go przejmuje. Tak więc gdy rodzi
się Kara, Lulu zaczyna zastanawiać się nad przeszłością swojej rodziny, a także
talentem, który może zostać jej odebrany. Podczas opieki na córeczką, wspomina
zmarłą babcię Adę, polską emigrantkę, babkę Gretę, która ponoć zawarła pakt z
diabłem, a także czasy swego dzieciństwa w Chicago. Czy Lulu będzie w stanie
przerwać rodzinną klątwę dotykającą każde kolejne pokolenie kobiet? Czy zachowa
swój głos tylko dla samej siebie?
Przyznać muszę, że po opisie
książki spodziewałam się klimatycznej, tętniącej magią powieści z motywami
słowiańskimi. I tutaj się nie zawiodłam. Adirenne Celt pisze w sposób subtelny,
kobiecy, a jednocześnie urokliwy. Może nie ma tutaj wiele typowo słowiańskich
odniesień, ale widać realizm magiczny, zwłaszcza w opowieściach babci Ady. Jest
klimatycznie, z jednej strony obserwujemy opowieść podobną do obyczajowej, z
drugiej zaś odczuwamy nadnaturalną siłę kobiecości i rodzinnej klątwy. Być może
ten klimat nie spodoba się każdemu, bo realizm magiczny jest nadal rzadkością w
wydawanych obecnie książkach i nie każdy
też uzna go za urokliwy.
Mam tej historii do zarzucenia przede
wszystkim nieład fabularny, przyczynowo-skutkowy i brak jakiegoś celu głównego.
Styl autorki jest urokliwy, ale w tej powieści nie dzieje się wiele. Ciężko
powiedzieć, jaki cel ma ta historia, do czego dążyła, jaki był wątek przewodni.
I, niestety, zaniedbanej fabuły nie uratuje już nawet klimat. Autorka
przeskakuje w czasie, plącze miejsca, wspomnienia, wprowadzając niepotrzebny
nieład, nie sklejając wszystkiego w trzymający się kupy sposób. Zaskoczenie
również nie jest jakieś ciekawe i zaskakujące. Kończąc „Córki” zastanawiam się
przez chwilę nad tym, czy było sens czytać tę opowieść, bo ostatecznie we mnie
nie zmieniła niczego.
„Córki” to powieść dla kobiet, delikatna, klimatyczna, acz nieporywająca. Po jednokrotnym przeczytaniu chyba już
nigdy nie poczuję potrzeby ponownej lektury, ponieważ autorka nie zaoferowała
mi nic więcej poza kilkoma godzinami wygodnego leżenia na kanapie z książką w
ręku. Momentami się nudziłam, ponieważ zarówno fabularnie jak i pod względem
kreacji bohaterów, nie otrzymałam niczego innowacyjnego. Jeżeli jednak lubicie
realizm magiczny, możecie zaryzykować i sami się przekonać.
1 komentarze:
Prześlij komentarz