Któż nie słyszał jeszcze o serii
"Kwiat paproci" Katarzyyny Bereniki Miszczuk? "Szeptuchę"
nie raz widziałam w miejskim tramwaju, o mediach społecznościowych nie
wspominając. Chcąc przekonać się o co cały ten szum, w ciągu ostatnich dwóch
miesięcy przeczytałam cały cykl. I wiem już co jest powodem tak ogromnego
rozgłosu "Kwiatu paproci".
Gosława Brzózka właśnie skończyła
medycynę i aby w pełni uzyskać kwalifikacje zawodowe, musi odbyć praktykę u
szeptuchy. W tym celu udaje się na wieś, do Bielin, będących kolebką
słowiańskich wierzeń. Gosia początkowo podchodzi sceptycznie do pracy starej babki,
jednak gdy poznaje Mieszka, a z lasu zaczynają wychodzić pradawne istoty, jej świat
staje na głowie. Co by było gdyby Mieszko I nie wziął chrztu? Gdyby Polska była
pogańska, gdyby naszym życiem kierowała wiara w słowiańskie bóstwa?
Trzeba przyznać, że już sam
pomysł na fabułę jest niezwykle oryginalny i lekko szalony. Wraz z Gosią
wkraczającą (z obdartymi stopami, no kto zabiera na wyprawę do wsi szpilki!) do
wsi, możnaby powiedzieć zabitej dechami, my możemy mieć wrażenie, że cofamy się
w czasie. Trafiamy do ledwo trzymającej się chatki znachorki, która na większość
dolegliwości pomoże odpowiednim ziołem, kamieniem lub innym przedmiotem, a także
magiczną formułką. Co jest najlepsze - staruszka kręci na tym spory biznes,
sama wydaje się być krytyczna do wszelkich magicznych i znachorskich praktyk. Również
Gosia podchodzi do swojej misji z ogromnym dystansem. Dziewczyna z miasta,
nowoczesna, cywilizowana studentka w rozwalającej się chałupie pełnej
obrzydliwych specyfików o wątpliwej wartości terapeutycznej. Czy to się może
udać?
Gosia z początku niesamowicie
mnie irytowała, ponieważ była typowym obrazem paniusi z miasta, która nie
pomyśli o tym, do jakich warunków przyjdzie jej się przystosować w Bielinach.
Obawia się brudu i zaklęć jak ognia, nie inwestuje w buty wygodne do wędrówki
po wsi, w dodatku jest uparta. Wiedziałam, ze długo z taką bohaterką nie
wytrzymam, a ta seria ma przecież cztery tomy. Z ulgą jednak okazało się, ze
już w około połowie pierwszej części, Gosia zaczęła zmieniać się w prawdziwą
słowiankę, którą da się lubić. Sympatią darzyłam też inne postacie, zwłaszcza
Mieszka, który oczarował podejrzewam znaczną większość czytelniczek.
Podstawowym powodem, dla którego
"Kwiat paproci" odnosi spore sukcesy, jest to, że historia niezwykle
wciąga, niczym dobry serial. Niby widać momentami schematyczność, powtarzalność
i brak świeżych pomysłów, ale jednak czytamy dalej i dalej. Ta opowieść mam
wrażenie mogłaby jeszcze być pociągnięta na następne kilka tomów. Za to wszystko
odpowiada lekki styl autorki, słowiański klimat świata przedstawionego i
bohaterowie, z którymi łatwo się związać. Szkoda, ze to już koniec.
Gdybym miała wybrać najsłabszą
cześć z serii, zdecydowanie byłby to "Żerca". Tutaj właśnie nastąpił
w historii krótki kryzys, pewien zastój i uspokojenie akcji. To jakby cisza
przed burzą, przed finałem, wynagradzającym ten trzeci tom. Najlepsza zaś była
dla mnie "Szeptucha", bo mimo iż Gosia na początku irytowała, to
jednak poznawanie Mieszka i wnikanie powoli w świat słowiańskich tradycji były elementami
najciekawszymi. Do serii przynależy też dodatek - "Sekretnik
szeptuchy" będący czymś na wzór uniwersalnego kalendarza, notatnika i
zbioru krótkich ciekawostek w tematyce słowiańskiej. Szkoda mi po nim pisać,
ale za to świetnie bawiłam się przy rozwiązywaniu testów, na przykład jaką roślinę
przypominam i dlaczego, albo jakim słowiańskim demonem mogę być.
Seria "Kwiat paproci"
wciąga, przywiązuje do świata i bohaterów, nie chce wypuścić czytelnika ze
swoich szpon, a czwarty tom przynosi smutne poczucie, że to koniec. Jeżeli
lubicie słowiańskie klimaty, nietypowe romanse, zielarstwo, historię farmacji i
medycyny lub po prostu macie ochotę na świetną polską powieść - koniecznie
sięgnijcie!
2 komentarze:
Prześlij komentarz