Klara budzi się na swojej klatce
schodowej. Mając w pamięci jedynie to, że ostatni była na imprezie, wpada do
domu, aby zaleczyć domniemanego kaca. Szybko jednak dowiaduje się, iż od
dyskoteki minęły dwa dni, a ona nic z nich nie pamięta. Dziewczyna nie wie, co
się z nią działo, jej przyjaciele wiedzą tylko, że po imprezie wracała do domu
taksówką. Nie ma widocznych obrażeń i może jedynie domyślać się, co mógł jej
zrobić porywacz. Gdy wydaje się już, że Klara nigdy nie dowie się prawdy o sobie,
dowiaduje się o podobnym przypadku, który miał tragiczny finał. O Lisie
odnalezionej z amnezją po czterech dniach zniknięcia. I o tym, jak potoczyły
się jej dalsze losy. Czy Klarę czeka to samo? Kim jest jej oprawca i czy
jeszcze wróci?
Akcja „W pułapce” odbywa się
trójtorowo, w różnych miejscach i w około rocznym odstępie czasowym. Nie będę zdradzać
do końca, kto jest narratorem i co się z nim dzieje, warto wiedzieć jedynie, że
poznajemy historię zarówno Klary jak i Lisy. W pewnym momencie opowieść tej
drugiej zaczyna rzucać światło na kwestię porwania tej pierwszej, ale do samego
końca ciężko złączyć wszystko w spójną całość. Te kobiety, chociaż tak różne,
mają ze sobą coś wspólnego i praktycznie przez całą lekturę próbujemy odkryć, o
co chodzi. W niektórych fragmentach jest też odniesienie do porywacza, widzimy
więc namiastkę jego szaleństwa i niestabilności psychicznej. Mimo to uważam, że
autorka mogła wsadzić do opowieści więcej mroku i niepokoju. Akcja toczy się
powoli, bez większych zwrotów, zaskoczeń i napięć, ku rozwiązaniu, które skleja
wszystkie elementy w całość. Główną motywacją do dalszego czytania była jedynie
ciekawość, jak autorka to rozwiąże. Brakowało mi ciarek, obawy o życie Klary, za
mało mrocznego klimatu jak na thriller psychologiczny.
A więc powoli kroczyłam za Lisą i
Klarą, zbierając jak najwięcej informacji i szczegółów, próbując dociec
rozwiązania. To był jedyny powód, dla którego szybko tę powieść przeczytałam,
bo poza tym nie dzieje się nic ciekawego. I finalnie nie jestem do końca z
lektury zadowolona, cała intryga okazała się być prosta, miałam wręcz uczucie,
że zbyt banalna i bezpodstawna. Moje pomysły na rozwiązanie może były zbyt dziwne,
ale takie też o wiele bardziej by mnie zadowoliły. Tymczasem otrzymałam
rozwiązanie błahe, niedające do myślenia, mało też w nim psychologicznej głębi.
Czytałam więc książkę tylko po to, aby dowiedzieć się, co się działo z Klarą, a
i tak dostałam nieporywającą, przeciętną historię. Dlatego czuję się odrobinę
zawiedziona. Najchętniej o „W pułapce” napisałabym, że jest „OK”, dała 6
gwiazdek na 10, postawiła na półce i nigdy nie wracała. Jaki sens byłby
ponownie sięgać po taka książkę? Czasami, nawet znając zakończenie, warto
czytać ponownie pewne opowieści, aby wyciągać z ich wnętrza nowe smaczki. Tutaj
zanudziłabym się już na śmierć, taka lektura dla mnie nie miałaby ani odrobiny
sensu.
Rozumiem, że jest to literatura rozrywkowa
i ma za zadanie miło zająć czytelnikowi kilka godzin. A jednak czuję, iż
powinnam od książek wymagać czegoś więcej. W końcu relaksująca lektura powinna
też wciągać, intrygować, powinnam ją przeżywać emocjonalnie i czuć satysfakcję
z poznanej historii. Tymczasem nie wiem, co „W pułapce” mogłoby mi zaoferować. Tak
naprawdę równie dobrze mogłabym jej nie czytać.
Książka ma jednak jeden duży plus
– w końcu miałam do czynienia z dobrze napisaną opowieścią. Nie musiałam, jak
to ostatnio miałam w zwyczaju, sięgać po ołówek krytyka i zaznaczać językowych
kwiatków. Nie czułam najmniejszej różnicy pomiędzy Stachulą, a popularnymi
zagranicznymi autorami thrillerów. Czułam, że mam do czynienia z naprawdę dobrą
pisarką, która w swojej książce słabo potraktowała jedynie, albo aż, fabułę
powieści. Warunki na napisanie dobrej historii są, ale brakuje innowacyjnego
pomysłu i umiejętności budowania napięcia.
O lekturze „W pułapce” szybko
zapomnę, już o tym wiem. Odstawię tę książkę na półkę i zapewne do niej nie
wrócę, nawet nie pomyślę, że czytałam kiedyś taką historię. Jest zbyt
przeciętna, prosta i pozbawiona ładunku emocjonalnego. Gdybym oczekiwała
jedynie miłego zajęcia na kilka godzin, zwykłej odstresowującej lektury, pewnie
byłabym zadowolona. A mimo to od „thrillera psychologicznego” wymagam odrobiny
więcej zaangażowania ze strony autora, a także mojego zaangażowania, na tle
emocjonalnym. Ta książka ma dużą szansę spodobać się większości odbiorców, to
zależy, czego się oczekuje. Może kiedyś sięgnę jeszcze po książki Stachuli, ale
chwilowo poszukuję książek, które sprawią, że nie będę miała choćby najmniejszego
poczucia straconego czasu.
1 komentarze:
Prześlij komentarz