Książka złodziejem czasu

"Nic tak nie zabija czasu jak dobra książka"

czwartek, 29 listopada 2018

Małe ogniska - Celeste Ng



„Małe ogniska” została okrzyknięta powieścią roku przez najbardziej cenione magazyny czytelnicze, a na okładce możemy znaleźć rekomendację Jodi Picoult. Z dość dużymi wymaganiami zabrałam się za lekturę i muszę przyznać, że choć książka nie okazała się być perłą, to jednak należy do tych lepszych powieści, które podczas czytania zapewniają świetną rozrywkę i pozostają w pamięci na długo.

Przenosimy się do małego miasteczka w Stanach Zjednoczonych – do Shaker Heights, które trwa w ściśle ustalonym porządku. Każdy dom wygląda niemal tak samo, każdy trawnik i ogród pasuje do siebie. To pozwala mieszkańcom na prowadzenie spokojnego, stabilnego życia, bez większych przygód i zaskoczeń. Tutaj właśnie wychowała się Elena, dziennikarka, żona i matka czwórki dzieci. Zmiany w życiu są jej zbędne, miasteczko daje jej pewne poczucie ładu i bezpieczeństwa. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Elena oddaje pod wynajem mieszkanie nowym lokatorkom, a zaprzyjaźnione małżeństwo adoptuje chińską dziewczynkę pozostawioną pod remizą strażacką. Dotychczasowe spokojne życie przemieni się w obsesję, aby odkryć sekrety niechcianych gości. Czy role społeczne mogą powodować dysfunkcję cichego miasteczka i jego spokoju?

Nowa lokatorka, Mia Warren, to samotna matka wychowująca córkę, a jednocześnie artystyczna dusza, która burzy pewien porządek. Wkracza do idyllicznego świata, które jest wielce egocentryczne, zamknięte i ograniczające. Celeste Ng przedstawia w „Małych ogniskach” skrajności – otwartość i dezaprobatę dla inności, konformizm i nonkonformizm. Zestawia ze sobą dwie bohaterki, które stają się dla siebie atakującymi i ofiarami, jednak trzeba zaznaczyć, że autorka zbyt dosadnie opowiadasię za jedną ze skrajności. Najważniejszy powinien być balans, tymczasem czytelnik zostaje mocno przekonany o tym, że to, co nowe,  jest dobre, a to, co przyzwyczajone do porządku - nieprawidłowe. To chyba największy minus tej historii, ponieważ pozbawia odbiorcę pewnej subiektywnej opinii nad dwoma kobietami, nad ich postępowaniem, rolami społecznymi i patrzeniem na świat. Z drugiej strony nie jest to na tyle duża wada, aby potępiać pomysł na „Małe ogniska”. Autorka bowiem świetnie pokazała to zaburzenie idylli, a także nie oparła się jedynie na zaściankowości.

Książka Ng to opowieść o samotności, o trudach wychowywania dziecka, o poszukiwaniu swojego miejsca na świecie i o silne miłości matczynej. Przez lekturę dosłownie się płynie i czyta z ciepłem rozlewającym się gdzieś w okolicy serca, ze spokojem i skupieniem. Dlatego nie warto postrzegać „Małych ognisk” jak lektury bardzo wysokiej, ambitnej i ciężkiej. To literatura obyczajowa, relaksująca,  taka, której momentami zabraknie elementu zaskoczenia. I właśnie chyba to jest moim największym zarzutem – brak efektu „wow”, brak czegoś orzeźwiającego i wciągającego. Historia być może zostanie w pamięci na dłuższy czas, ale jednak czegoś zabrakło, aby nazwać ją „najlepszą książką roku”. Mimo wszystko jeśli macie ochotę na dobrą obyczajówkę na zimowy wieczór – polecam jak najbardziej.

1 komentarze:

Cóż, recenzja zachęcająca. Uwielbiam klimat amerykańskich przedmieść :)
 

Prześlij komentarz