Książka złodziejem czasu

"Nic tak nie zabija czasu jak dobra książka"

wtorek, 25 lutego 2020

P.S. Wciąż cię kocham



„O chłopcach” jest obecnie jednym z najpopularniejszych cykli dla młodzieży, który podbija kolejne serca lekkością, słodyczą i urokiem postaci. "P.S. Wciąż cię kocham" to drugi tom serii, dlatego, by każdy mógł bez obaw przeczytać tę opinię, podzielę się z Wami moimi wrażeniami z całej historii Lary.  

Lara Jean w pudle na kapelusze, które dostała od matki, trzyma listy miłosne. I to nie byle jakie! Dziewczyna napisała je sama i skierowała słowa do swoich byłych obiektów westchnień, by ten sposób wyleczyć się z niechcianego uczucia. Łącznie powstało pięć listów, które nigdy nie miały trafić do adresatów. Jednak ktoś ukradł pudło i wysłał spisane na papierze słowa, które miały wyleczyć złamane serce dziewczyny. Wszyscy chłopcy, w których kiedyś kochała się Lara, otrzymują wiadomości. Całą sytuację można by obrócić w żart, gdyby nie to, że jednym z nich, jest były chłopak starszej z sióstr Song.

Już po kilku zdaniach zauważyć można, że cała seria napisana jest językiem niezwykle prostym i pełnym dialogów. Z początku, muszę przyznać, miałam z tym faktem trudności, ponieważ miejscami było zbyt chaotycznie i niewymagająco. Trochę straciłam zapał do czytania, spodziewając się jednego wielkiego rozczarowania, ale im dalej brnęłam w historię Lary, tym mniej zwracałam uwagę na styl autorki. W pewnym momencie miałam tak zawrotne tempo czytania, że prostota języka gdzieś mi umykała, a bardziej wkręcałam się w to, co się właśnie dzieje. Warto jednak przed czytaniem pierwszego tomu, czyli „Do wszystkich chłopców, których kochałam”, nastawić się na coś bardzo lekkiego, prostego i uroczego. Bo te przymiotniki najlepiej opisują oba tomy.

Główna bohaterka, Lara Jean, daje się lubić niemalże od razu. To niezwykle ciepła dziewczyna, trochę roztargniona, momentami traci głowę, jednocześnie na tyle rodzinna i nieśmiała, że zamiast imprez woli przesiadywanie w rodzinny gronie. Znalazłam w niej wiele samej siebie, zwłaszcza z lat szkolnych, kiedy to miałam trochę „swój świat”, a większe zgromadzenia ludzi, zwłaszcza tych emanujących pewnością siebie, traktowałam jako miejsca nie dla mnie. Ciekawym charakterem jest też Peter, chłopak,  nieoczywistym charakterze i intencjach, który stopniowo daje na się poznać.

Zawsze pisząc o dwóch lub więcej tomach, staram się odpowiedzieć na pytanie, która z tych części była najlepsza. W tym wypadku ciężko jest mi odpowiedzieć. „Do wszystkich chłopców, których kochałam” cenię za pierwsze spotkanie z cudownymi bohaterami, za pomysł na fabułę oraz wprowadzenie w szalony świat Lary. W „P.S. Wciąż cię kocham” przebierałam nogami na myśl, co będzie dalej, w jakim kierunku pójdzie cała historia, co się stanie z parą bohaterów. I chociaż tutaj może akcja płynęła trochę wolnej, niż w tomie pierwszym, to oba tomy uwielbiam w tym samym stopniu.

Seria Jenny Han pozwala cofnąć się do czasów szkolnych i znów poczuć burzę hormonów oraz problemy związane z dorastaniem, samoakceptację i pierwszym zakochaniem. Powiedziałabym wręcz, że to w pewnym sensie sentymentalna lektura, która ma szansę spodobać się nie tylko nastolatkom, ale także i dorosłym. To opowieść zabawna, wciągająca, prosta, czasem zasmucająca, ale dająca nadzieję. W dodatku rozgrzewa serce poprzez towarzystwo niepowtarzalnych charakterów. 

Książkę znajdziecie na portalu Czytam Pierwszy:


Las zna twoje imię - Alaitz Leceaga



Las skrywający wiele tajemnic, gęsty i przerażający. Nie wolno ci do niego wejść, bo wtedy urzeczywistnią się wszystkie twoje koszmary. Twoje życie już nigdy nie będzie takie samo, sprowadzisz na swoją rodzinę piętno niszczące kolejne pokolenia niczym huragan. Nadal chcesz wkroczyć do lasu, który zna twoje imię?

Pod koniec lat 20. ubiegłego wieku Estrella i jej siostra bliźniaczka, Alma, miały wszystko, o czym tylko mogły zamarzyć – jako córki markiza, właściciela dworku i kopalni żelaza, dorastały w luksusie… Lecz przyszło im też dźwigać ogromne brzemię. Estrella i Alma to spadkobierczynie niezwykłego daru przekazywanego z pokolenia na pokolenie w żeńskiej linii rodziny. A ich życie naznaczone zostało piętnem przepowiedni, według której jedna z nich umrze, zanim skończy piętnaście lat. Tak zaczyna się pełna magii i pasji historia, która prowadzi czytelnika śladami głównej bohaterki, niezwykłej kobiety, która mimo strachu przed niebezpieczeństwami nie zawaha się zrobić tego co konieczne, aby obronić swoją ziemię i dziedzictwo zapisane we krwi.

Las, tak gęsty, że nawet promienie słoneczne nie są w stanie przedrzeć się przez zieloną gęstwinę. Wydaje się mieć swoją własną duszę, woła Estrellę i Ammę, obiecując moc poznania, niczym wąż z Edenu. Bo w końcu to, co zakazane, kusi najbardziej. Grzech pierwotny, który zmieni losy kolejnych pokoleń, którego konsekwencje są niewyobrażalne. A w centrum leśnej gęstwiny młody człowiek, który już nigdy nie zniknie z życia kobiet. Miłość miesza się z zawiścią, pojawia się wstyd, a mottem staje się dążenie do celu, bez względu na konsekwencje. Jedna z kobiet nie cofnie się przed niczym, aby przetrwać i uciec od klątwy.

„Las zna twoje imię” to niepokojąca, wciągająca opowieść, która niczym gałęzie oplata czytelnika i nie puszcza aż do końca. To historia miłości i nienawiści zarazem, o zazdrości tak wielkiej, że pochłania nasze jestestwo w postaci drugiej osoby. O darze, który jednocześnie staje się przekleństwem i symbolizuje trudy, z jakimi musiały zmagać się kobiety w pierwszej połowie XX-go wieku. W świecie zdominowanym przez mężczyzn, to płeć piękna staje się obrazem niesamowitej odwagi i cierpienia, bo klątwą może okazać się zwykłe pragnienie decydowania o samej sobie. Dlatego „Las zna twoje imię” to powieść uniwersalna, może być interpretowana na wiele sposobów i chociaż magia jest jej nieodzownym elementem, wydaje się być niepokojąco blisko nas.

O tej powieści nie da się napisać zwykłej recenzji, bo jak można ująć w słowach tę pajęczą sieć, do której wrzucony jest czytelnik? Ta historia zawładnie waszymi umysłami, oczaruje, zaniepokoi i da poczucie osaczenia, które zaowocuje godzinami spędzonymi nad rozmyślaniu o historii dwóch sióstr. To niesamowite studium ludzkiej natury, istoty kobiecości, grzechu, niemoralności… Jedna z najlepszych książek w tym roku, już mogę to zapewnić. Zaryzykujcie i wkroczcie do lasu, który przecież woła was po imieniu…



Książki dostarcza:



czwartek, 13 lutego 2020

Cień i kość - Leigh Bardugo


„Trylogia Griszy” znana jest na polskim rynku wydawniczym od wielu lat, tak, że gdy kończył się nakład, Wydawnictwo MAG zdecydowało się wydać ją od nowa, po swojemu. I tak oto znów wrócił szum wokół książek Leigh Bardugo. Spotykałam się zarówno z pozytywnymi, jak i negatywnymi opiniami, a sama sięgnęłam po tom pierwszy – „Cień i kość”, aby mieć solidne wprowadzenie do świata, którego nie rozumiałam podczas czytania „Szóstki wron”. I chociaż rozumiem wszelkie zarzuty kierowane w stronę tej trylogii, to przyznać muszę, że ja bawiłam się przy niej dobrze.

Ravka, niegdyś potężna i dumna, jest dziś otoczona przez wrogów i rozdarta przez Fałdę Cienia -pasmo ciemności, w której czają się przerażające potwory. Niespodziewanie pojawia się nadzieja. Alina Starkow nigdy w niczym nie była dobra. Kiedy jednak pułk, z którym podróżuje przez Fałdę, zostaje zaatakowany, Alina odkrywa w sobie uśpioną moc. Moc, która ratuje życie, ale może też okazać się kluczem do wyzwolenia wyniszczonego przez wojnę kraju. Potęga ma jednak swoją cenę. Przemocą oderwana od wszystkiego, co jej znane, Alina trafia na dwór królewski, aby uczyć się na Griszę, członkinię władającej magią elity pod wodzą tajemniczego Zmrocza. W tym świecie nic nie jest takie, jakim się wydaje. Podczas gdy światu grozi ciemność, a całe królestwo liczy na nieujarzmioną i nieprzewidywalną moc Aliny, dziewczyna będzie musiała się zmierzyć z sekretami Griszów.

Tak jak większość młodzieżowej fantastyki, „Cień i kość” już na pierwszy rzut oka powiela wiele znanych nam schematów. Zwykła, niegrzesząca inteligencją dziewczyna nagle zostaje przeniesiona do innego świata i odkrywa swoje supermoce. Z całą pewnością przebieg akcji, zwłaszcza w tym rozpoczynającym wszystko tomie, nie będzie niczym zachwycającym. Mam za to wrażenie, że autorka chciała w tej książce pokazać czytelnikowi wstęp i przede wszystkim świat Ravki. Inspirowany kulturą rosyjską, pełen fantastycznych stworzeń i kast Griszów. Z początku ciężko się w tym wszystkim odnaleźć, ale stopniowo wnikając w historię, poznajemy zasady w tym świecie panujące. I za to ogromny plus. Realia Ravki są przedstawione z wyobraźnią podobną do „Czasu żniw” Shannon, jednak w sposób bardzo prosty, pozbawiony barwnych opisów. Krótkie zdania, bardzo prosty styl Bardugo sprawiają, że albo potraktujemy „Cień i kość” jako luźny wstęp i quilty read, albo się zwyczajnie zawiedziemy.

Pomijając Alinę, której, jak już zaznaczyłam, w ogóle nie polubiłam, bohaterowie stanowią mocniejszą stronę książki. Nikogo tutaj nie zaskoczę, ale Darkling (czy Zmrocz, o rany!) jest zdecydowanie jedną z najciekawszych postaci w fantastyce młodzieżowej.  To najważniejszy z Griszów, obdarzony przeogromnym autorytetem i mocą, a przy tym prawdziwy bad boy. I nie jest to mistrz zła, jakby do niego to pasowało, on stara się pomoc za to Alinie, bo widzie w niej nadzieję na uratowanie Ravki. Ale to nie znaczy że i on nie ma swoich mrocznych tajemnic…

„Cień i kość” to książka, która niesamowicie wciąga. Bo chociaż koncept jest znany i niezbyt innowacyjny, to nie ma co narzekać na nudę. Samo poznawanie świata przedstawionego jest zajmujące i przez to właśnie mogę powiedzieć, że bawiłam się dobrze przy czytaniu. Chociaż nie było to nic wybitnego, nic dobrze napisanego,  to jedna z tych historii, której ciąg dalszy muszę poznać jak najszybciej. Dlatego polecam tę książkę każdemu fanowi powieści młodzieżowych, na nudny wieczór jak znalazł!

Książki dostarcza:



wtorek, 14 stycznia 2020

O chłopcu, który ujarzmił wiatr


Najbardziej cenię sobie powieści oparte na faktach, ponieważ to one mają największą moc zmieniania życia czytelnika. Ukazują świat taki, jaki jest naprawdę, ludzi, którzy potrafią zachwycić szalonymi pomysłami i odwagą, którzy są prawdziwymi bohaterami i warto jak najwięcej się od nich uczyć. Tak było z „Kobietą z blizną”, na której temat już pisałam wiele dobrego, a kolejną poruszającą opowieścią tego typu okazała się być autobiograficzna książka Williama Kamkwamby – „O chłopcu, który ujarzmił wiatr”. To nieprawdopodobna, a jednak prawdziwa historia chłopca, który nie mając nic oprócz inteligencji i mięsistego serca, uratował mieszkańców swojej wioski.

William Kamkwamba był nastolatkiem, gdy jego wioskę w afrykańskim Malawi nawiedziła straszliwa klęska głodu. Z powodu braku pieniędzy, William musiał porzucić szkołę, jednak dzięki swojej pomysłowości i uporowi udało mu się odmienić życie wielu ludzi. Chłopiec postanowił skonstruować wiatrak z części znalezionych na złomowisku. Niezwykła maszyna pozwoliła mu doprowadzić prąd do domów i umożliwiła nawadnianie pola, ratując przed śmiercią głodową mieszkańców jego wioski. Krótki opis tej historii wydawać się może prosty, wręcz „zdradzający całą książkę”, a jednak uwierzcie mi, że sama postać Williama warta jest poznania całej opowieści. Niezwykle ważny jest też kontekst całego zdarzenia, ponieważ o Afryce zdajemy się wiedzieć bardzo niewiele.

W książce poznajemy smak prawdziwej biedy dotykającej Malawi. Tam czas stanął w miejscu, ludzie zajmują się uprawą roślin, edukacja jest niemalże zerowa, albo bardzo prymitywna i nie dająca dzieciom możliwości wyrwania się z ubóstwa materialnego. Wodę uzyskuje się z pojedynczej studni, brak jest podstawowych środków czystości, leków, szaleje AIDS, a klęska żywiołowa niesie za sobą śmiertelne ofiary. W takim środowisku ciężko jest o jakiekolwiek zmiany, mimo działań fundacji i zbiórek żywności, życie wygląda niemalże tak samo od wielu lat. To jednak nie stało na przeszkodzie Williamowi, niezwykle sprytnemu i mądremu nastolatkowi, który stał się prawdziwym bohaterem.

W tej książce występuje motyw „od zera do bohatera” w pełnym ubóstwa świecie, podobnie jak w przypadku powieści „Drzewo migdałowe”, a więc fani tej książki tym bardziej powinni sięgnąć po powieść o Williamie. Momentami muszę jednak przyznać, że historia wydaje się być trochę złagodzona. Wynika to z faktu, iż przez pewną część książki obserwujemy świat oczami małego chłopca, który nie zdaje sobie sprawy z tragedii Malawi. I sama nie wiem, czy to mi się podobało, a jednak ta perspektywa ukazywała pewną łagodność, prostotę i nie przekształcała afrykańskich realiów w „szokujący news”. Prawda faktycznie jest taka, że ludzie tam mieszkający nie zdają sobie sprawy z tego, jak ciężko żyją, nie mają porównania, ale wiadomo z kart tej książki – znacznie częściej niż my potrafią być szczęśliwi.

„O chłopcu, który ujarzmił wiatr” to nieprawdopodobna, a jednak prawdziwa historia, która w pewien sposób odbudowuje wiarę w ludzką inteligencję, determinację i rozsądek. Poza tym to wzruszająca opowieść o tym, że nie warto oceniać ludzi przez pryzmat ich jakości życia, a co bardziej dumnych – William nauczy prawdziwej pokory. Literatura faktu, którą zdecydowanie warto poznać. 

sobota, 11 stycznia 2020

Najlepsza książka 2019 roku!


Proszę Państwa, przedstawiam Wam najlepszą książkę 2019 roku – „Kobieta z blizną” Katarzyny Dacyszyn w rozmowie z Ireną A. Stanisławską. To jedna z najbardziej wzruszających i poruszających pozycji w moim życiu, która w pewien sposób zmieniła moje myślenie i dała mi pstryczka w nos. Bo w kontekście tragedii, która dotknęła Kasię, ja, w swoim komfortowym, zwykłym życiu nie doszłam do tak ważnych wniosków jak ona.  

Kilka lat temu w wiadomościach było głośno o pewnym ataku w budynku łódzkiego sądu. Stalker oblał stężonym kwasem stężonym swoją ofiarę, projektantkę bielizny, Katarzynę Dacyszyn. Wtedy zaczął się prawdziwy koszmar. Odbiorcy tej informacji mogli przez chwilę poczuć współczucie, ale chwilę później zapomnieli o tej informacji, tak samo, jak o masie innych tragedii wychylających się codziennie z mediów. Usłyszymy, chwilę pożałujemy, zapominamy. Jakie skutki mogło mieć za sobą oblanie kwasem? Na pewno bardzo piekło, na pewno trzeba było kilka operacji plastycznych, na pewno rany długo się goiły, na pewno ta kobieta będzie do końca życia oszpecona. Tak się wydaje na „pierwszy rzut oka”. Dopiero poznając historię Kasi z perspektywy ofiary, można zobaczyć, jak bardzo się mylimy. Cała historia i jej dramat odbywa się poza kamerami i poza krzykliwymi newsami w telewizji. Niesie za sobą przede wszystkim ogromny ładunek emocjonalny. To, z czym musiała się zmierzyć Kasia po ataku, przerasta ludzkie pojęcie. Kto wie, czy ja w obliczu takiego zamachu nie poddałabym się całkowicie?

Płakałam podczas lektury. Od momentu, w którym zaskoczona kobieta siedziała i patrzyła na swojego oprawcę, który spokojnie wylewał na nią śmierdzącą ciecz ze słoika. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co się dzieje. Chwilę potrwało, zanim poczuła przeraźliwy ból. A on? Usiadł spokojnie na ławce i ostrzegał ludzi, aby nie dotykali ofiary, bo to bardzo niebezpieczna substancja. Jakże wiele okropnych i przerażających rzeczy można się dowiedzieć z tej powieści! Poczynając na samym oprawcy, przez firmę ochroniarską, która nawet się nie ruszyła, aby pomóc, kończąc na wymiarze sprawiedliwości, przez który temu mężczyźnie wszystko uszłoby niemal na sucho. Zarazem Kasia pokazuje, że zawsze otaczali ją dobrzy bezinteresowni ludzie, dzięki którym się podniosła i którzy wiele poświęcili, aby pomóc jej w naprawie tkanek. Nie czuje gniewu. Wiele wyciąga z tej tragedii i oprócz niesamowitej odwagi, staje się przykładem prawdziwej wiary. Zaskakujące było to, że tak naprawdę zwróciła się do Boga po tragedii, która przez długi czas była dla niej samej niezrozumiała. Dla mnie ta powieść to po prostu świadectwo kobiecej siły, wdzięczności, niesamowicie inspirujące i fundujące ogromnego książkowego kaca.

Smutne jest to, że aby znaleźć w życiu sens i je docenić, często musi nas dotknąć tragedia. Tuż przed tym wydarzeniem, Kasia przyznała, że zwracała się do Boga z żalem o to, jak jej życie wygląda i że tak naprawdę nie ma sensu. Dopiero transportowana śmigłowcem do specjalistycznego szpitala, prawie umierająca, pojęła, że chce żyć i to bardzo. Doświadczyła w tym całym bólu wiele błogosławieństw – odżyło obumarłe ucho, włosy zostały nieuszkodzone, nie straciła wzroku. Wie, że ma za co dziękować i jest prawdziwie wdzięczna, przez co motywuje teraz kobiety na całym świecie. Wprost porusza też kwestię stalkingu – czym jest, jak go rozpoznać i jak z nim walczyć. Zdecydowanie jest to zbyt zaniedbany temat, ofiary nie wiedzą, komu to zgłosić, jak się bronić, jak działać. Historia Kasi pokazuje, że trzeba szybko reagować, aby nie doprowadzić do tragedii, na przykład takiej, która ją spotkała.

Gdybym miała wskazać jedną książkę dla Was do przeczytania w 2020 roku, to zdecydowanie „Kobieta z blizną” będzie wartościową pozycją z literatury faktu. Poruszy, wzruszy, zawstydzi, zmiażdży serce i zmieni myślenie o sobie, o życiu. Cudowna.  

środa, 8 stycznia 2020

Middlesex - Jeffrey Eugenides



W roku 2019 przeczytałam kilka naprawdę dobrych książek, a wśród nich zdecydowanie wyróżnia się „Middlesex” Jeffrey’a Eugenides’a, nagrodzona Pulitzerem w 2003 roku. I nadal nie mam pojęcia, jakim cudem ten tytuł gdzieś mi umykał, dlaczego nigdzie go nie widziałam i o nim nie słyszałam. W momencie, gdy tylko znajoma zaczęła zachwycać się tą powieścią, bez zastanowienia musiałam zabrać się za lekturę i nie zawiodłam się – ba! Nie spodziewałam się tak wykwintnej literackiej uczty, jaką zapewnił mi Pan Eugenides.

„Middlesex” to książka, której fabułę trudno ubrać w słowa w postaci jakiegoś opisu. To swoiste połączenie sagi rodzinnej, powieści historycznej i realizmu magicznego, którego przebieg obejmuje aż osiem dekad. Traktuje o dorastaniu i powstawaniu w człowieku ziarna poczucia własnej seksualności, przynależności do płci, mówi o pragnieniach i o tym, co kiełkuje z zarodka pierwotnej pożądliwości. Można wręcz powiedzieć, że „Middlesex” to baśń, czysto humanistyczna, o tym, jak środowisko wpływa na człowieka, na postrzeganie samego siebie i jak różnorodni jesteśmy w tym, co świat przedstawia jako proste. Kobieta – mężczyzna. Dobro – zło. Czystość – rozwiązłość. A to wszystko przedstawione nie w sposób dosadny, niewygodny, czy pretensjonalny. Wręcz przeciwnie – „Middlesex” to eksplozja doznań, emocji  i barw, która dla czytelnika jest po prostu piękna. Piękna językiem i piękna treścią.

Podczas lektury spotkałam się z opinią, że książka jest niesamowicie nudna. Nie rozumiem takiego stwierdzenia, autentycznie. Jak powieść, która ma traktować o moralności, płciowości, humanizmie w odniesieniu do zmieniającego się świata, ma mieć w sobie dynamiczną akcję, wybuchy i nagłe zwroty akcji?  Poza tym, „Middlesex” nie jest nudne, ono po prostu powoli acz skutecznie wciąga, zaciągając czytelnika głębiej i głębiej, aż w pewnym momencie ma się wrażenie, że można dotrzeć do samego szczytu pisarskiego kunsztu. Wobec tego warto ostrzec, że książki nie czyta się ani lekko, ani bardzo szybko. Może to zbyt snobistyczne stwierdzenie, ale tą książką trzeba się delektować i przeżywać dłuższy czas.

W tym całym zachwycie i powadze sytuacji trzeba zaznaczyć, że „Miiddlesex” nie stroni od dobrego poczucia humoru! Nasz główny bohater i zarazem narrator pierwszoosobowy, Call (chociaż w określeniem płci nie jest to takie oczywiste), opowiada nam historię, która doprowadziła do hermafrodytyzmu. Mutacje genowe, na zasadzie kazirodztwa, to nieczęsty temat w literaturze, ale zdecydowanie ciekawy i wymagający poszerzenia wiedzy. Jednocześnie Call nie szczędzi humoru, wzruszeń, wspomina też tematy różnorodności rasowej i religijnej. W dobie obecnej dyskusji na te tematy, „Middlesex” wydaje się być niezwykle aktualne i potrzebne. A przy okazji to świetna historia, która zadowoli co bardziej wymagającego odbiorcę.