Książka złodziejem czasu

"Nic tak nie zabija czasu jak dobra książka"

czwartek, 21 czerwca 2018

Zniewolony książę - C. S. Pacat






"Zniewolony książę" to książka bardzo kontrowersyjna, o czym nie można się przekonać z opisu. Dopiero tuż przed rozpoczęciem lektury zdobyłam informację, że powieść zawiera dużo wątków homoseksualnych, jest w typie yaoi. Dlatego przestraszyłam się, ponieważ akurat takie elementy ciężko mi akceptować. Jednak... poniekąd dziwię się, że ta powieść wywołuje tyle kontrowersji.  Dlaczego? Przekonacie się czytając moją opinię.

W królestwie Akielos pojawia się spisek i zdrajca - syn króla i brat księcia Damena, nowy samozwańczy władca. Damen zaś zostaje sprzedany wrogiemu państwu, Verze, a jego tożsamość zostaje utajona po to, aby był traktowany jak nic nieznaczący niewolnik. Jeżeli jednak spodziewacie się, że niewolnik ma za zadanie ciężko pracować, to się grubo mylicie. Ci mężczyźni, często tez chłopcy, przechodzą oględziny i selekcję, następnie są sprzedawani jako słudzy do celów cielesnych. Damen zostaje przeznaczony księciu Vere, Laurentowi, zimnemu podstępnemu chłopaku o anielskiej twarzy. Nowy niewolnik musi stawić czoło poniżaniu, ponadto staje się pionkiem w politycznej grze, chce także wyswobodzić swoich pobratymców z tego kraju. Czy uda mu się uciec? Do czego doprowadzi jego udział w dworskich intrygach?

Rozpocznę od kwestii, która najbardziej wyróżnia tę powieść na tle innych, a także może być przyczyną kontrowersji. Chodzi mianowicie o homoseksualizm. Niewolnicy nie mają za zadanie ciężko pracować, budować, sprzątać, nic z tych rzeczy. Damen zostaje zamykany w celi, może obskurnej, ale mężczyzna nie narzeka ani na głód ani na dyskomfort. Teoretycznie powinien być kochankiem Laurenta, tamten jednak jest niedostępną "dziewicą", która czerpie satysfakcję z samego posiadania niepokornego niewolnika. Tak więc Damen nie robi dosłownie nic, spaceruje w obroży po ogrodach, obserwuje turnieje, rozmawia sobie z wujem księcia Very. On tylko obserwuje, co się wyprawia w tym kraju i nie doświadcza prawdziwego wymiaru słowa "niewolnik". Inni natomiast są niczym pupile, psy swoich panów, zawsze gotowi i chętni na seks. Igrzyska polegają na tym, kto kogo pierwszy zgwałci. To jest tak powszechne, że aż nie uświadczymy tutaj ani jednej relacji damsko-męskiej.

Dlaczego nie uważam tego za kontrowersyjne, chociaż brzmi okropnie? Mianowicie autorka osadziła historię Damena i Laurenta w kulturze wzorowanej na średniowiecznej Grecji ,a także Rzymie. Jak być może niektórzy z was wiedzą, w tamtych czasach homoseksualizm bym na porządku dziennym, każdy szanujący się mężczyzna miał swojego, zwykle młodziutkiego, kochanka. Takie relacje były nawet bardziej popularne od heteroseksualnych. Dlatego moralność w kąt i trzeba dostosować się do tego, co jest elementem przeszłości. Nie czułam się zgorszona lub zniesmaczona tym bardziej, że opisy nie były jakieś wyjątkowo szczegółowe czy wulgarne. Uważam jednak, że autorka skupiła się na niewolnictwie seksualnym za bardzo. Ludzie boją się dzieci jak ognia, na kartach książki nie znajdziemy nawet wzmianki o dzieciach, tak jakby ich nie było. Homoseksualizm wiedzie prym dlatego, że potomkowie, zwłaszcza wśród wyższych sfer, są bardzo niepożądani. Rodzi się więc pytanie jak to społeczeństwo się rozwija, jak się rozmnaża, jakim cudem nadal istnieje? W książce może ze dwa razy spotkamy jakaś kobiecą postać, ale nigdy nie mamy wzmianki nawet o żonatych mężczyznach, o seksie z kobietą, o szczęśliwej rodzinie.

Po połowie książki miałam serdecznie dość tego, że kręcimy się cały czas wokół jednego - Damen jest niewolnikiem, wokół sami nadzy chłopcy i wszystkie rozmowy podyktowane są tematem ich wykorzystywania. Miałam nadzieję na jakieś dobre intrygi dworskie, na ciekawe sytuacje i relacje miedzy bohaterami, a otrzymałam powieść bez celu.  Nie ma jakiegoś kluczowego punktu w tej historii, nie wiemy do czego dążymy i w sumie po co to czytamy. Już od razu wiemy, że w tym państwie niewolnicy są od seksu, nie trzeba o tym się rozwodzić na kilkaset stron.  Brak wartkiej akcji, tajemnic, napięcia, to tak jakby niedorobiony, pierwotny pomysł na jakąś opowieść, ale rozwleczony w niewiadomym celu. Co autorka chciała przekazać przez wsadzenie do książki samych mężczyzn i umieszczenie w centrum "niewolnictwa"?

Wszystko wskutek tego kuleje - przede wszystkim kreacja świata i bohaterów. Nie wiemy dlaczego Vere i Akos są skłócone, w jakim wieku w ogóle jesteśmy, na jakim kontynencie, jak wygląda otoczenie, jaka jest historia państw. Jeśli chodzi o charaktery, to Lauren to przebiegły chłopak, o twarzy anioła, przy tym niezwykle głupi, nierozważny, wredny i taki "dziewiczy". Ma coś z psychopaty. Damen zaś w ogóle nie zachowuje się jak uprowadzony książę. Nie wspomina nic ze swojego dawnego życia, nie wiemy jak to było mieszkać w pałacu, jak wyglądały jego relacje z rodziną i podwładnymi. On nawet nie czuje najmniejszego dyskomfortu z tego powodu, że jest w niewoli. Jest bardzo bezbarwną postacią, pozbawioną głębszej psychiki, wspomnień i przemyśleń. O reszcie bohaterów nie warto wspominać, bo to tylko nic nieznaczące postaci, niczym się nie wyróżniające.

Pomijając kwestię kontrowersji i homoseksualizmu, ta powieść jest słaba pod każdym innym względem. Kuleje fabuła, akcja, kreacja bohaterów i świata, brak celu, napięcia, zwrotów, sensu. "Zniewolony książę" to słaby początek trylogii, taki jedynie do beznamiętnego przeczytania i odstawienia. Ponoć dalsze części sa lepsze i w tym tkwi jeszcze moja nadzieja.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Skradzione laleczki, czyli historia przerażająca




Są takie książki, które przeczytamy dla rozrywki i zaraz o nich zapomnimy. I są też takie, które wbijają się w umysł i drążą, wzbudzają emocje tak wielkie, że na długo po lekturze ciężko ułożyć myśli do ładu. O takich książkach ciężko napisać, ciężko też jednoznacznie określić, co chciałoby się zawrzeć w recenzji. Po prostu - ciężko dojść do siebie. Jedną z takich książek są "Skradzione laleczki".

Kogo kocha Benny? Swoje małe, słodkie lalki.
Póki są posłuszne i nie stają z nim do walki.
Dba, by były piękne. Włosy im układa
i na ich młode ciałka sukienki zakłada.
A gdy noc zapada do zabawy przystępuje.
Młodsza lalka uległa, starsza walczyć próbuje.
Lecz kiedy ta ulubiona od niego ucieka,
nie liczy się, że druga pozostać przyrzeka.
Serce pęka mu z rozpaczy, oczy ma pełne łez,
jego lalka musi wrócić, bądź jej życia nadszedł kres.



Dwanaście lat temu uprowadzone zostały młodziutka Jade oraz jej siostra, Macy.  To Benny stał się ich koszmarem - psychopatyczny szaleniec, który lubił swoje laleczki torturować, poniżać i znęcać się. Po czterech latach Jade udało się uciec oprawcy. Niestety, cały czas zarzucała sobie winę, że nie mogła zabrać ze sobą siostrzyczki. Obecnie Jade ma dwadzieścia sześć lat i jest jednym z najlepszych detektywów, a przeszłość nadal wraca w najgorszych koszmarach. Co się dzieje teraz z Macy, czy ona w ogóle żyje? Dziewczyna każdą przydzieloną sprawę traktuje bardzo osobiście, chcąc pomóc innym, tak jakby szukała Macy. Jednak jedna z nowych sytuacji sprawia, że w głowie Jade podnosi się głośny alarm - jej oprawca wrócił. Z pomocą przystojnego partnera, dziewczyna rozpoczyna z porywaczem mroczną grę, w której stawką jest życie Macy oraz innych "laleczek". Jednak Jade znów staje się ofiarą, Benny czyni z niej obłąkaną ofiarę. Ona zawsze była ofiarą. Ponownie została ukradziona.

Ciężko mi pisać o tej książce. Jest tak mroczna, przytłaczająca i przerażająca, że żadnego czytelnika nie pozostawi obojętnego. Może sama tematyka nie byłaby na tyle oryginalna, aby wywołać tak duże emocje, ale rozwiązanie sytuacji jest już nieszablonowe, przytłaczające i po prostu druzgocące. Można by się spodziewać, ze Jade, niczym superbohaterka, szybko znajdzie Benna i wygra z nim mroczną grę o życie siostry. Sprawy jednak ogromnie się komplikują, ja złapałam się na tym, ze z nerwów zaciskam szczękę i siedzę jak na szpilkach. Wszystko o strach o życie Jade, o to, jak skończy się jej historia, kibicowanie jej miało wręcz rozpaczliwy charakter.

Takie książki jeszcze nie było. Pomijając już wyjątkowe losy Jade, "Skradzione laleczki" wydają się być szaloną mieszanką thrillera, erotyku i dark romance. To emocjonalny roller coaster, który momentami mrozi krew w żyłach. Klimat lekko przypominał mi "Srebrnego łabędzia", ponadto obie te książki nie każdemu się spodobają. Są tak mroczne, nietypowe, pikantne i szalone, że naprawdę trzeba mieć nerwy ze stali i lubić takie psychopatyczne historie, aby być zadowolonym z lektury. Dla mnie takie książki są jak zimny kubeł wody, pewna świeżość i wstrząs w spokojnym, czytelniczym życiu. To one powodują "książkowego kaca", wywołują najmocniejsze emocje.

Zakończenie to miazga, pozwolę sobie tak napisać, po prostu wbija w fotel. Nie mogę się doczekać drugiego tomu, rozpaczliwie go potrzebuję, najlepiej już teraz. "Skradzione laleczki" to historia, która mną mocno wstrząsnęła. I nie jestem w stanie napisać nic więcej. Jeżeli chcecie spotkać się z szokującą emocjonalną bombą to koniecznie sięgnijcie. Jestem jakby "wordless".

niedziela, 17 czerwca 2018

Anonimowe wyznania



Anonimowe Wyznanie to jeden z najbardziej popularnych serwisów w Polsce, prawdopodobnie już o nim słyszeliście. Obecnie ma na Facebooku blisko 800 tysięcy polubień, miesięcznie zaś ma około milion odwiedzin. Na czym polega fenomen strony? Każdy może anonimowo zamieścić tam swoje historie, bez wstydu i ogródek, następnie czekać na reakcje czytelników. Wiarygodność tych opowieści możemy poddać pewnym wątpliwościom, ale z pewnością nie raz natrafimy na Anonimowych Wyznaniach na opis prawdziwych sytuacji. Wydawnictwo Novae Res postanowiło zebrać najciekawsze z wyznań i wydać w postaci książki. Czy było to potrzebne?



Od razu przyznam, że nie widzę większego sensu wydawania pieniędzy na tę książkę, jeśli tylko dysponujemy internetem i dostępem do serwisu. Możemy tam naczytać się historii do woli, jednak książka może sprawdzić się wtedy, gdy chcemy mieć te wyznania posegregowane. W spisie treści mamy aż 12 działów tematycznych, do których przyporządkowano teksty. W zależności od potrzeb, możemy skakać pomiędzy działami i w ten sposób, nawet tylko co jakiś czas, sięgać po to, czego akurat potrzebujemy. Książka "Anonimowe Wyznania" to też dobra opcja dla osób, które spontanicznie chcą sięgnąć z półki po książkę i momentalnie poprawić sobie humor. Te opowieści, nawet jeśli niektóre są czasem przykre w treści, to jednak okraszone ironią i sarkazmem. Nie byłabym może w stanie roześmiać się w którymkolwiek momencie czytania, ale kilka razy uśmiechnęłam się pod nosem.

Nie wszystkie wyznania są na wysokim poziomie, nawet pod kątem rozrywkowym. Pomijając kilka uśmiechów, czasem podczas czytania czułam zażenowanie lub irytację. Te opowieści przywodziły mi na myśl takie wyznania z gazetek typu "Bravo", czytanych jeszcze w podstawówce. Wtedy mnie to bardziej interesowało, więc ogólnie rzecz ujmując lektura raczej nie była dla mnie satysfakcjonująca, acz natrafiłam na kilkanaście naprawdę świetnych sytuacji. Podejrzewam, że gdyby opowiadał mi je znajomy, śmiałabym się do rozpuku.

Aby być w pełni zadowolonym z książki, trzeba wiedzieć, że lubi się tego typu wyznania oraz ciekawi nas życie innych, obcych ludzi. Jako forma rozrywki, dla niektórych "Anonimowe wyznania" mogą się sprawdzić. Ja momentami świetnie się bawiłam, innym razem zaś przewracałam oczami nad trywialnością i głupotą niektórych historii. Czy warto sięgnąć po książkę oceńcie już sami, według Waszych oczekiwań i zainteresowań.

czwartek, 14 czerwca 2018

Marionetka, czyli dalsze losy Srebrnego Łabędzia




Przeczytałam w swoim życiu kilkaset książek, a nigdy nie natrafiłam na coś podobnego do twórczości Amo Jones. "Srebrny łabędź" był najbardziej niepokojącą, wciągającą i tajemniczą historią, z jaką się spotkałam.  Żadne oczekiwanie na dalsze losy bohaterów innych serii nie było tak rozpaczliwe jak na kontynuację tej właśnie opowieści. Żaden nawet thriller nie sprawił, że tak bardzo chciałabym odkryć wszystkie tajemnice, zrozumieć każdy szczegół w fabule tak, iż ta ciekawość przysłoniła wszelkie drobne mankamenty. Jeżeli jeszcze nie czytaliście "Srebrnego łabędzia", rzućcie okiem na moją recenzję TUTAJ, jednak w poniższej recenzji postaram się uniknąć wszelkich spoilerów do tomu pierwszego. I tak ciężko byłoby cokolwiek zaspoilerować przy tej serii, uwierzcie.

Madison była do tej pory niczym marionetka. Kukła, pociągana za sznurki i manipulowana przez grę Królów. To oni rozpoczęli grę, w której tak naprawdę nie ma żadnych zasad, a przegrana oznacza śmierć. Powinni już dawno zabić dziewczynę, oni jednak bawią się z nią w kotka i myszkę. Są dobrzy czy źli? Chcą jej dobra czy przeciwnie, manipulują po to, aby zabawić się naiwną dziewczyną, a na sam koniec patrzeć jak cierpi? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Madison? Nadchodzi czas na zamianę ról. Dziewczyna po części wie, kim jest i zaczyna samodzielnie rządzić swoim życiem. Kto dyktuje teraz warunki gry?

Ja wiem, że opis jest bardzo zdawkowy, ale uwierzcie - im mniej wiecie tym lepiej. Zresztą w samej lekturze nie dowiecie się wielu rzeczy. Przez całą akcję zastanawiamy się, kim są członkowie Elite Kings Club, autorka tylko pod koniec lekko zaczyna rozjaśniać sprawę, ale i tak nie mam pojęcia o co chodzi, w którym kierunku wszystko pójdzie i jaką rolę odgrywają poszczególne postacie. Drugi tom, "Marionetka", wiele nie wyjaśnia. Wampiry, sataniści, psychole, zboczeńcy, okultyści? O co chodzi z członkami Elite King's Club? Ta tajemnica napędza wszystko, sprawia, że czytelnik może poczuć momentami szalony, psychodeliczny klimat i zacząć wariować z emocji, niepewności i oczekiwania na więcej. Wszystko jest podporządkowane sekretom klubu, nieznane nam są zamiary Bishopa, przywódcy Królów, także niewiele wiemy z przeszłości Madison.

W "Marionetce" zaczynają wychodzić nowe sprawy, również te dotyczące głównej bohaterki. Wątki i pozornie niezgodne elementy zaczynają się mnożyć i mieszać tak, że autorka swobodnie manipuluje czytelnikiem śmiejąc mu się prosto w twarz. Śmiem twierdzić, że tytułową "marionetką" staje się właśnie czytelnik. To niesamowite i niepokojące uczucie mieć całkowicie świadomość, że autorka manipuluje nami poprzez tak tajemniczą historię, w której niczego nie można być pewnym.

"Srebrny łabędź" nie był dla mnie lekturą oburzającą i gorszącą. Fakt, może niektóre wypowiedzi chłopaków, zwłaszcza Bishopa, powodowały nieprzyjemne ciarki, to jednak nie dochodziło do jakiś obrażających scen. W "Marionetce" tych mogących gorszyć elementów mamy znacznie mniej. Bishop nadal pała się podduszaniem i nabijaniem siniaków podczas seksu, potrafi zwrócić się do Medison słowami "zamknij się" (w bardziej dosadnym sformułowaniu), ale przebija się coraz częściej jego wrażliwość (tak, jakaś przecież istnieje) i opiekuńczość. Nadal jestem daleka od stwierdzenia, że go lubię, trzeba zaś przyznać, że zmienia się na plus.  Również Madison wydaje się być bardziej zdecydowana, poważna i stanowcza. Już w "Srebrnym łabędziu" miała ostry charakterek, a jednak przy przystojnym Królu jej zadziorność szła w las. Tutaj jej osobowość jest bardziej ujednolicona, Madison polubiłam w związku z tym jeszcze bardziej. W książce też pojawia się nowa postać, która z pewnością wiele namiesza w historii, jednak nie będę zdradzać, kto to. Widziałam w recenzjach kilku osób, że powstrzymują się od zdradzenia tego elementu, dlatego ja nie będę odbiegać od reszty. Im mniej wiecie tym lepiej.

Z założenia, że im więcej tajemnic, tym lepsza lektura, wychodzi sama autorka. Sprytna osóbka, niezwykle inteligentna i widać, że ma określony plan na całą fabułę. Cierpię przy tym niesamowicie, ale to cierpienie jest przyjemne. Ubolewam nad tym, że nadal niewiele wiem, a z drugiej strony gdyby nie to, nie czekałabym na kolejne tomy tak bardzo i kto wie, może nawet historia Madison w ogóle by mnie nie zainteresowała. Nawet jeśli na sam koniec tajemnica Królów okaże się być nie tak spektakularna, jak można by się spodziewać, to dla samej tej drogi do rozwiązania, warto czytać.

Z czystym sumieniem stwierdzam, że "The Elite King's Club" to jedna z moich ulubionych serii w ogóle. Ten klimat robi wszystko - mroczny, szalony, niepowtarzalny, mącący w głowie. Zarówno "Srebrny łabędź" jak i "Marionetka" są powieściami bardzo specyficznymi, dlatego mają węższe grono potencjalnych zadowolonych odbiorców niż inne popularne powieści. Rozumiem, że ktoś nie polubił klimatu, że dla kogoś było zbyt niepokojąco, zbyt mrocznie, zbyt przerażająco. Jednak jest też szansa, iż jeśli tylko nie poczujecie się nieswojo, to pokochacie historię Madison, jak ja. Zależy co w książkach lubicie i jaką macie wrażliwość. Warto dać Amo Jones szansę i sprawdzić na własnej skórze jak to jest być "marionetką" w rękach autora.

Ja tymczasem przebieram nóżkami w oczekiwaniu na tom trzeci i mam nadzieję, że czegoś się w końcu dowiem. Albo... niech tam będzie chociaż tyle samo klimatu jak w poprzednich częściach, ja wówczas nadal będę zadowolona. A rozwiązanie... oczekuję na nie, bardzo, ale niech ta zabawa się szybko nie kończy. Na szczęście słyszałam, że końcówka tomu trzeciego wskazuje na możliwość kontynuacji. Niech tylko Amo Jones szybko pisze, a Wydawnictwo Kobiece szybko wydaje. Nie mogę sobie pozwolić na książkowego kaca po raz kolejny. A po "Marionetce" pewnie jeszcze długo nie dojdę do siebie.

Za egzmeplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu  Kobiecemu.



środa, 13 czerwca 2018

Royal, czyli o prawie bajkowym życiu



Czyż dziewczyny nie marzą o tym, aby zostać pięknymi księżniczkami, ubierać ozdobne suknie i mieć przy sobie romantycznego księcia? Może nie byłam nigdy taką typową osóbką, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze siedziało marzenie poczucia się jak pani zamku. Często dorosłe kobiety mają gdzieś takie myśli, spójrzmy tylko na fenomen świeżo upieczonej księżnej Sussex. Miliony ludzi z zapartym tchem, w tym ja, oglądało relację z royal weeding zachwycając się pięknem zamku, karocą i wyglądem pary młodej. A co gdyby tak poczuć się jak księżniczka? Przywdziać drogą suknię, zamieszkać na zamku i flirtować z księciem?  Książki dają nam możliwość bycia kim tylko chcemy, a w tym wypadku warto przyjrzeć się serii Valentiny Fast pt. "Royal".

Akcja ma miejsce w królestwie Viterry, po kolejnej wojnie światowej.  Jest to państwo z pozoru idealne, oddzielone od skażonego otoczenia szklaną kopułą. Siedemnastoletnia Tatiana marzy o byciu złotnikiem i wcale nie ma zamiaru mieszać się w sprawy królestwa, ale jej ciotka ma inny plan. Zgłasza dziewczynę do eliminacji, podczas których grupa piękności walczy o serce księcia. Tatiana, po wpływem przymusu, przybywa do zamku, a tam spotyka czterech chłopców, nie wie natomiast, który  z nich jest księciem. Czy dziewczyna przekona się do życia na dworze? Kim jest chłopak, przez którego jej serce zaczyna bić szybciej?

Jeżeli fabuła przywodzi Wam na myśl "Rywalki", to macie rację, "Roylaki" są dość podobną lekturą. Mamy tutaj wizję przyszłości i z pozoru idealnego państwa, które w rzeczywistości kieruje się surowymi zasadami, a pokój mącą dworskie intrygi. Mamy bohaterkę , która z początku ma własny plan na życie, a jednak daje się wciągnąć w eliminacje, w których walczy o serce księcia. Od razu nasuwa się porównanie tych książek i przyznać muszę, ze "Rywalki" wygrywają. Książki Kiery Cass może nie są bez wad, ale były odrobinę bardziej dojrzałe, lepiej przemyślane, a główną bohaterkę, Americę, dało się zdzierżyć. Z Tatianą jest znacznie gorzej.

Główna bohaterka jest postacią naiwną, dziecinną, niezdecydowaną i głupiutką. Nie jest w stanie określić, czego tak naprawdę chce od życia, co czuje do chłopaków z zamku. Ponadto jej procesy myślowe były tak płytkie, nielogiczne i naiwne, że często irytowałam się przy lekturze. Jej wypowiedzi były zawsze nieśmiałym bełkotem, przykładem jest taka sytuacja, gdy pewien chłopaków mówi "Tylko ta noc. Tylko ty i ja", na co Tatiana "O nie... Dzisiaj przeżyłam swój pierwszy pocałunek i chciałabym to najpierw przetrawić, a nie od razu... no... Nie chciałam, żebyś pomyślał, że ja... to znaczy... miałam nadzieję, że my.... - wymamrotałam i zamilkłam." Tak jest, dosłownie. To było momentami nieznośne.

Gdybym miała porównać tom pierwszy i drugi, uznałabym je za podobne, chociaż pierwszy być odrobinę lepszy. Wkroczenie w świat Viterry, pierwsze spotkanie z królewską rodziną, z chłopcami i rywalkami było dość ciekawym przeżyciem. Natomiast pod kątem kreacji bohaterów i stylu pisania autorki nic się nie zmieniło. Nie wiem czy to wina tłumacza czy faktycznie Valentiny Fast, ale niektóre kwiatki strasznie raziły w oczy. Typu "gwałtownie podniosłam powieki, patrzył na mnie z drapieżną zwierzęcością", są też nieścisłości fabularne, na przykład królewskie rozporządzenie roznoszone na ulotkach. Ogólnie fabuła ma ręce i nogi, jest może oparta na znanych motywach, ale ma świeży motyw zagadki który z chłopaków jest księciem. Jednak autorka gubi się w opisach szczegółów, widać, że musi jeszcze popracować nad swoim warsztatem.

Seria "Royal" nie jest tak aż tak zła, aby uznać, że nie powinna zostać nigdy wydana. To prosta, lekka historia, do przeczytania w dwie godziny, która zachwyci głównie mało wymagające, młodziutkie czytelniczki. Chociaż przyznam, ze i ja znalazłam coś dla siebie, mianowicie baśniowy klimat z czającym się gdzieś z boku niebezpieczeństwem, intrygą i niepewnością. Sięgnijcie po tę opowieść jeśli lubicie książki dla młodszej młodzieży lub jeśli chcecie poczuć się jak prawdziwa księżniczka, a uwierzcie mi - to świetne uczucie. Ponadto "Royalki" stanowią dobrą rozrywkę i relaks po pracy lub intensywnej nauce, one ratują mój umysł w czasie sesji. Nie są historią dobrą, nie wnoszą nic do życia czytelnika, ale potrafią zadowolić jeśli tylko podejdzie się do nich z odpowiednim nastawieniem. Osobiście chętnie sięgnę po dalsze tomy, bo jestem ciekawa, co będzie się dalej działo i jak zostaną rozwiązane niektóre tajemnice. Mam tylko nadzieję, że Tatiana trochę zmądrzeje.

wtorek, 12 czerwca 2018

Niedźwiedź i słowik - Katherine Arden



Baśnie kojarzą nam się zwykle z opowieściami z dzieciństwa, przekazującymi pewne prawdy życiowe, zwykle z happy endem. Rzadko jednak zdajemy sobie sprawę, że pierwotne wersje tych historii są nieodpowiednie dla dzieci, są obrzydliwe, brutalne, czasem zboczone, aż włos się jeży na głowie. Baśnie nie miały być z początku opowieściami czytanymi dzieciom, to konwencja dla dorosłych, która w specyficzny sposób nasączona jest symboliką i często mroczną, smutną prawdą na temat życia. To wyjątkowe połączenie urokliwego, magicznego świata oraz niepokojących kwestii, które uwierają czytelnika przez długi czas po lekturze. Taką właśnie baśnią łączącą zachwyt oraz strach jest książka "Niedźwiedź i słowik", nie powinniście przechodzić obok niej obojętnie.

Przenosimy się do XIV-wiecznej Rusi, do domu Piotra Władimirowicza. Rodzina funkcjonuje w cieniu biedy i głodu, ciężkiej pracy i zimy, która trwa tutaj przez większą część roku. Podczas długich wieczorów, Wasilisa wraz z rodzeństwem lubią siadać przy piecu i słuchać bajek, które opowiada im niania o imieniu Dunia. Wasi szczególnie upodobała sobie tę o demonie zimy, o Mrozie, który porywa zagubione dusze. Okazuje się jednak, że bajki staruszki nie są jedynie tworem wyobraźni... Pradawna moc ukryta w Wasi przyciąga istoty, które ściągają na wioskę nieszczęścia. Mieszkańcy stają się coraz bardziej bezradni, dobre duchy nie są w stanie walczyć z demonami. Owdowiały ojciec dziewczyny przywozi fanatycznie nabożną nową żonę, Annę, która może pogorszyć sytuację. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy pojawia się nowy pop, Konstanty, który zakazuje składania ofiar domowym duszkom. Czy Wasi podda się macosze i czy będzie w stanie uratować swoją rodzinę przed jedną z najbardziej przerażających legend niani?

Folklor, dawne wierzenia i kultura słowiańska mają niezaprzeczalny urok. Współczesność, nauka, przesądy i zwyczaje mają swoją genezę w pogańskich lub chrześcijańskich, a często też mieszanych, tradycjach. Niesamowite jest to, jak wiele prawd życiowych oraz tych dotyczących funkcjonowania świata ludzie potrafili sobie wytłumaczyć poprzez kreowanie magicznych legend i bóstw. Dlatego też czytanie "Niedźwiedzia i słowika" było fascynującą przygodą, idealnie wpasowała się w mój gust.

Świat przedstawiony ma swój niesamowity, czarujący klimat, a podczas lektury czułam się jak dziecko, które musi zaglądnąć w każdy zakamarek. Gdybym miała w jakiś sposób zobrazować tę historię, byłaby to mieszanina jaskrawych, hipnotyzujących barw, która układałaby się w przerażający i jednocześnie zachwycający obraz. Wkraczając do mrocznego lasu, napotkamy rusałki i lasownika, naszego domu będzie strzec oddany domownik, waziła zaś będzie czuwał przy stajni. Powoli zaczynają się jednak wkradać potwory, które już dawny powinny pójść w zapomnienie. Urokliwy świat okazuje sie być niesamowicie niepokojący, mroczny, momentami szalony i przerażający. Jeżeli dobrze przypatrzycie się okładce, to pomiędzy jaskrawymi kolorami zauważycie kości oraz zakrwawione miecze.

Jak każda dobra baśń dla dorosłych, również "Niedźwiedź i słowik" ma do przekazania coś głębszego, coś, co ma poruszyć czytelnikiem głównie poprzez ten mroczny wydźwięk opowieści. Podobny klimat znajdziemy w "Języku cierni" Leigh Bardugo, który w pewnych momentach szokował i sprowadzał odbiorcę na ziemię, mierząc mu siarczysty policzek. Życie to nie bajka. Historia Wasi skutkuje podobnym wstrząsem, tak, że ciężko o niej zapomnieć na długo po lekturze.

"Niedźwiedź i słowik" to powieść magiczna, urzekająca, a jednocześnie niepokojąca i szalona. Świetnie napisana, wciągająca i odrywająca od rzeczywistości. To opowieść o zderzeniu kultury pogańskiej z chrześcijańską, o nienawiści i niezgodności przekonań, o fanatyzmie i ingerencji zła w naszym życiu, o walce w imię swoich wartości.  Oryginalna, piękna baśń i czuję, że mamy w Polsce niedobór tego typu opowieści. Czekam z niecierpliwością na drugi tom.

czwartek, 7 czerwca 2018

Naznaczeni śmiercią & Spętani przeznaczeniem




Na jednej z planet w odległej galaktyce żyją dwa nienawidzące się wzajemnie i walczące o władzę ludy. Losy Cyry i Akosa splatają się brutalnie. Początkowa wrogość przeradza się we wzajemne ukojenie. Kiełkujące uczucie wymaga zaprzeczenia dawnym relacjom, obsesjom, wyobrażeniom. Naznaczeni śmiercią, naznaczeni stratą. Wyzwoleni przez miłość.

O "Spętanych przeznaczeniem" nie da się opowiedzieć w taki sposób, aby nie zaspoilerować "Naznaczonych śmiercią", tak wiec postaram się opowiedzieć o tej dylogii jako o całości, bez ujawniania ważnych elementów obu książek.

Z Veronicą Roth miałam już styczność przy "Niezgodnej", jednak lekturę zakończyłam już po około 100 stronach. Po pierwsze pomysł wydał mi się tak oklepany i podobny do wielu innych dystopii młodzieżowych, że w ogóle nie wciągnęłam się w akcję. Po drugie, i to przeważyło nad decyzją zaniechania czytania, styl był tak bezemocjonalny, sztywny, szorstki i, dla mnie, niestrawialny. Dlaczego więc zdecydowałam się na lekturę "Naznaczonych śmiercią"? Kierowałam się opiniami czytelników i stwierdzeniem, że są oni o wiele lepiej napisani niż "Niezgodna". I wiece co... Jest trochę lepiej, ale podejrzewam, że wiele zdziałał sam pomysł na fabułę, swoją drogą niezwykle oryginalny i pomysłowy. Styl Roth nadal pozostawia wiele do życzenia, acz trylogię o Cyrze i Akosie czytało mi się dość szybko, bardziej skupiałam się bowiem na zrozumienia świata przedstawionego.

Historia absorbuje, to prawda, ale nie do końca w oczekiwany sposób. Zamiast wnikać z zachwytem i zainteresowaniem w ten świat, przeżywać to emocjonalnie, ja szukałam wyjaśnień. Od razu jesteśmy bowiem wrzuceni w akcję, nie ogarniamy, co się dzieje, co oznaczają dziwne słowa wypowiadane przez bohaterów, jak funkcjonuje magia i co do tego doprowadziło. Roth, zamiast wzbudzać ciekawość i umiejętnie wtajemniczać czytelnika, rzuca pewnymi wydarzeniami i nazwami, pozostawia to samemu sobie. Przez znaczną część lektury miałam wrażenie, ze jestem zbędna. Że wszystko odbywa się gdzieś poza moim zasięgiem, mnie nie dotyczy, jestem tylko biernym obserwatorem. Spodziewałam się zaangażowania emocjonalnego jak w "Czasie żniw", w końcu to też był nowy, skomplikowany świat, który dało sie zrozumieć po kilkuset stronach. A jednak nie przeżywałam historii Cyry i Akosa tak, jak się spodziewałam.

Słaba kreacja bohaterów nie sprzyjała lekturze. Każda z postaci ma inne umiejętności,  ale to jest praktycznie jedyne, co je definiuje. Ten potrafi to, tamta to i... ciężko z jakąś dobrą podstawą rozbudowania psychiki bohaterów. Ciężko się z nimi związać, utożsamić, ciężko przeżywać ich historię i im kibicować.

Gdyby miała zadecydować, która z części była lepsza, wskazałabym "Naznaczonych śmiercią". Dlaczego? "Spętani przeznaczeniem" w pewnym momencie zawierają plot twist, który niweczy dotychczasowe mniemanie o historii. I nie jest to zwrot na korzyść opowieści. Ponadto drugi tom czytało mi się ciężej i głównie po to, aby zakończyć tę serię. Miałam nadzieję, że historia bardziej mnie wciągnie, ale niestety - Roth stanęła w pewnym momencie i  chyba nie wiedziała, czy ma jakiś pomysł na rozwój fabuły.


Nie uważam, że ta dylogia jest bardzo zła, ale jednak spodziewałam się więcej po wszystkich tych zachwytach w mediach. Pomysł był dobry, świat pomysłowo ułożony, a jednak jakby nieosiągalny i opisany w pozbawiony emocji sposób. Fani "Niezgodnej" być może będą zachwyceni, ja natomiast pozostaję lekko rozczarowana.

wtorek, 5 czerwca 2018

Dam ci to wszystko - Dolores Redondo



Kiedy Manuel, wzięty pisarz, dowiaduje się, że jego mąż Álvaro zginął w tragicznym wypadku samochodowym, przeżywa szok. Przybywa do Galicji, gdzie umarł Álvaro, i na miejscu odkrywa, że prokurator odrzucił podejrzenie przestępstwa i zamknął śledztwo w tej sprawie. Wkrótce poznaje rodzinę męża – członków dostojnego rodu Muñiz de Dávila, o których istnieniu nie wiedział. Za murami swojej posiadłości traktują go jak niebezpiecznego intruza.

Manuel jest wstrząśnięty tym, że Álvaro miał przed nim tyle tajemnic i postanawia jak najszybciej opuścić Galicję. Na drodze staje mu Nogueira, emerytowany policjant, któremu intuicja podpowiada, że w sprawę mogą być zamieszani uprzywilejowani członkowie rodziny Álvaro. Dołącza do nich też ksiądz Lucas, który w dzieciństwie przyjaźnił się z Álvarem. Wspólnie próbują odkryć sekrety człowieka, którego – jak myśleli – dobrze znali. W miejscu przesiąkniętym tradycją i przesądami zbierają kawałki przeszłości Álvaro, które prowadzą do poznania tajemnicy jego podwójnego życia i śmierci. Jednak sama logika nie wystarczy, aby powiązać wiele niewyjaśnionych zagadek.

Zanim jeszcze zabrałam się za czytanie wiedziałam, że książka "Dam ci to wszystko" nie będzie łatwa. Nastawiłam się więc na rozbudowaną, wymagającą lekturę i taką też otrzymałam. To jedna z takich powieści, która powoli wsysa w akcję, wymaga skupienia i wczucia się w klimat, a jednocześnie daje ogromną satysfakcję. Dolores Redondo snuje historię Manuela w sposób niespieszny, czarując pięknym językiem i wnikliwymi opisami. Z tego względu książki nie czytało się lekko i szybko, ale warto było delektować się stylem pisania autorki, ponieważ można było wówczas poczuć iście hiszpański klimat opowieści. To on ma największe znaczenie w tej historii.

"Dam ci to wszystko" nie nazwałabym kryminałem, raczej obyczajówką, czy też sagą rodzinną, z elementami kryminału. Powieść jest niewątpliwie wielowarstwowa, tak więc miesza wszystko to, co w literaturze pięknej jest najbardziej cenione - poszukiwanie prawy o najbliższej osobie, konwenanse i rodzinne piętno, romans i tragedię, a wszystko to okraszone świetnym, momentami poetyckim językiem. To realna, współczesna historia, która mogła się przydarzyć każdemu z nas. Realizm opowieści sprawia, że łatwo możemy zżyć się z głównym bohaterem, wniknąć w jego myśli i zrozumieć pewne zachowania. Dodatkowo, aż sama się dziwię, wątek homoseksualny jest w tej powieści bardzo potrzebny. Zwykle nie pochwalam takich wątków, tutaj jednak autorka przedstawiła kwestię innego małżeństwa w tak poważny, umiejętny i ostrożny sposób, że nie jestem w stanie się temu sprzeciwić. To element cudownej, szczegółowej i klimatycznej historii, zdecydowanie bez niego ta książka nie byłaby tak dobra.

Dolores Redondo stworzyła opowieść świetną, wnikliwą, pouczającą i piękną. Sam język i opisy zachwycą wymagających czytelników, a lektura sprawia, że poczuć można autentyczne zadowolenie. Ciężko teraz trafić na tak dobrą powieść, która nie opiera się tylko na rozrywce, ale przede wszystkim potrafi dać satysfakcję fanom historii z tej najwyższej półki. Problemy przedstawione w powieści są uniwersalne, ponadczasowe i dają dużo do myślenia. Owocna, długa i satysfakcjonująca lektura w gorącym, hiszpańskim klimacie. Bestseller zasługujący na światowy rozgłos. 

sobota, 2 czerwca 2018

Na tropie mordercy - Joakim Palmkvist



Konflikt, który niszczy kolejne pokolenia. Multimilioner, który przepada bez wieści. Zakazana miłość, która prowadzi do katastrofy. Kobieta, która postanawia odkryć prawdę. 

Niespełniona miłość, chciwość i wielkie pieniądze, rodzinny spór trwający od pokoleń, nieustępliwa obywatelka i okrutne morderstwo. Kto zamordował i dlaczego? Z jakiego powodu rodzina zgłosiła zaginięcie dopiero po kilku tygodniach? Kto wysyłał anonimy obciążające dzierżawców rolnych? I jak to się stało, że cała prawda wyszła na jaw dopiero po dwóch latach, i to nie za sprawą policji, a samozwańczej detektyw, która była w stanie dostrzec to, co pominęli profesjonaliści?

Nieczęsto sięgam po literaturę faktu, o reportażach kryminalnych nie wspominając. Tak naprawdę "Na tropie mordercy" to pierwsza taka powieść, po którą sięgnęłam trochę w ciemno, nie wiedząc czego sie podziewać. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że nie zostanę zanudzona długimi opisami pozbawionymi emocji i zwyczajnie nudnymi. Czasem tak się zdarza w reportażach, że potrafią solidnie wymęczyć czytelnika. Na szczęście tutaj miło się zaskoczyłam.

 "Na tropie mordercy" to opowieść, która wciąga tak samo jak powieści kryminalne oparte o fikcję. Opisy nie są w żaden sposób męczące, wręcz budują w czytelniku napięcie i ciekawość, tak że kartki przewracają się coraz szybciej, byleby dotrzeć do rozwiązania sprawy. Ponadto wiele możemy wynieść z treści tej książki, dowiedzieć się, jak działa policja, jak przebiegają procedury w Szwecji dotyczące morderstw, uczestniczymy też w dynamicznym śledztwie opartym na wielu płaszczyznach. Gdzieś z tyłu głowy mamy świadomość, że to wszystko, o czym czytamy, wydarzyło się naprawdę. To ekscytujące i zarazem dziwne uczucie. Podczas gdy my siedzimy na balkonie i pijemy kawkę, ktoś ryzykuje życie i poświęca się całkowicie niebezpiecznej sprawie dotyczącej brutalnego mordercy, przekrętów, rodzinnych dramatów i intryg. Przez chwilę nawet miałam ochotę wcielić się w postać Theresy Tang, kobiety, która zauważa w morderstwie szwedzkiego milionera to, co profesjonaliści ominęli. Zaraz jednak odczuwam ulgę, że tak brudne sprawy mnie nie dotyczą, a moją rządzę zabawy w detektywa ten reportaż w zupełności zaspokoił.

Porównując "Na tropie mordercy" do zwykłych powieści w kryminalnym tonie, widać, że autor nie skupia się na budowaniu napięcia. Pewne spekulacje dotyczące śledztwa są zbyt szybko ujawniane i brak tutaj większego momentu zaskoczenia. Prowadzeni jesteśmy natomiast w historię polegającą na próbie udowodnienia owych przypuszczeń i to odrobinę zmienia podejście do lektury. Cały czas książkę czyta się szybko i z zainteresowaniem, ale jednak cała historia skupia się na czymś innym niżeli powieść fikcyjna. Samo zaistnienie opisanej w książce "Na tropie mordercy" historii można uznać za poruszające i niepokojące, dodatkowo reportaż kryminalny ma za zadanie bardziej skupiać się na przebiegu śledztwa niżeli na budowaniu napięcia. Czy to źle? Niekoniecznie, bo zwykle sama świadomość tego, że to wszystko, o czym czytamy, jest prawdą, wywołuje duże emocje i o samej historii nie da się szybko zapomnieć.

"Na tropie mordercy" będę wspominać jako dobry start z reportażem kryminalnym i motywem 'real crime'. Jestem wdzięczna autorowi za to, że poszerzył moją wiedzę dotyczącą działania służb policyjnych i śledczych, a także pozwolił mi poznać pewien element szwedzkiej historii. Wydarzenia dotyczące morderstwa Gorana Lundblanda uświadamiają mi, że wielka miłość, pieniądze, piętno rodzinne i chciwość są czasem tak silne i rzeczywiste, że tworzą historie nieprawdopodobne, jakby oderwane od naszej codziennej rzeczywistości.  A jednak spójrzcie do czego to doprowadziło...