Książka złodziejem czasu

"Nic tak nie zabija czasu jak dobra książka"

wtorek, 17 grudnia 2019

Świąteczne drzewko życzeń - Emily March



Co roku, w grudniu, doświadczamy prawdziwego wysypu świątecznych książek. Zawsze wydawały mi się do siebie dość podobne – ckliwe historie miłosne o tym, że dobro zawsze wgrywa, a w życiu zdarzają się absurdalne wręcz sploty losu. W tym roku jednak miałam nieodpartą ochotę poczuć klimat Bożego Narodzenia poprzez powieść. „Świąteczne drzewko życzeń” Emily March z jednej strony okazało się być jedną z wielu podobnych „gwiazdkowych” historii, z drugiej zaś zapewniło mi oczekiwany relaks oraz słodycz.

Jenna od długiego czasu ma problem. Problem, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie i psuje Boże Narodzenie – ma stalkera, który co chwilę robi kobiecie nieśmieszne dowcipy i wykonuje głuche telefony. Wobec tego praktycznie wpada w panikę, gdy dowiaduje się, że jej adoptowany synek, Reilly, wydzwania do obcego mężczyzny. Szybko okazuje się jednak, że chłopiec był święcie przekonany, iż dodzwonił się do Świętego Mikołaja, ten zaś, nie chcąc robić chłopcu przykrości, wchodzi w rolę. Devin, bo tak ma na imię owy rozmówca, stopniowo wnika w życie Jenny i Reillego i postanawia pomóc w walce ze stalkerem. Czy w życiu Jenny jest miejsce na cud? Czy  największe marzenie Reillego o tatusiu ma szansę się spełnić?

Opis zdradza tylko kilkadziesiąt pierwszych stron książki, a założę się, że większość czytelników już będzie znać cały przebieg wydarzeń razem z zakończeniem. Trudno tutaj o jakiekolwiek zaskoczenia i mimo że początek dotyczący stalkera brzmi poważnie i intrygująco, wątek ten szybko się gubi wśród słodkiej miłości. Główną rolę gra tutaj bowiem romans Jenny z seksowym Mikołajem – Devinem. Wszystko zaczyna się w absurdalny sposób – Reilly dostaje numer od przebierańca  sklepie, w tym czasie Devin dostaje stary telefon na kartę od miejscowej dziwnej babki, Reilly dzwoni do Devina z życzeniem taty pod choinkę… A Jenna orientuje się o rozmowach jej syna dopiero po kilku dniach. No dobrze, ale pomijając…

Jenna szybko zakochuje się w mężczyźnie, którego nigdy nie widziała i ślepo wierząc w bożonarodzeniowe cuda, daje się porwać uczuciu i wyrusza do górskiego miasteczka, do Mikołaja. Naiwne? Cukrowe? Zdecydowanie. A jednak ta przewidywalność i prostota była czymś, czego od tej książki oczekiwałam. Z ciekawością śledziłam losy bohaterów łapiąc się na tym, że zaczynam darzyć Devina sympatią i chcę poznać jego charakter oraz przeszłość. To najciekawsza postać w powieści, która daje się lubić od samego początku, od momentu, w którym wciela się w Mikołaja, aby nie zrobić dziecku przykrości. Jenna z kolei wydała mi się trochę niestabilna emocjonalnie i niedojrzała. Wzięła na siebie ciężar wychowania Reillego, chcąc zapewnić mu bezpieczeństwo i jak najlepsze warunki życia, a jednak wyraźnie sobie z tym nie radzi. Zapracowana, znerwicowana, w dodatku wycofana z powodu „żartów” prześladowcy. Devin stara się ja zrozumieć i usprawiedliwia jej brak opanowania, a jednak nie poczułam do Jenny jakiejś szczególnej sympatii.

„Świąteczne drzewko życzeń” to nowość, po którą warto sięgnąć już teraz, aby wniknąć w pełną nadziei, miłości i cudów aurę Bożego Narodzenia. Być może ta historia nie zmieni niczyjego życia, nie zaskoczy i nie wywoła lawiny emocji, ale zdecydowanie sprawdzi się jako lekka, zimowa lektura na wieczory w towarzystwie kubka aromatycznej herbaty.

wtorek, 19 listopada 2019

Czym jest feminizm?




Feminizm może być czasem mylony z feminazizmem, wskutek czego może być źle odbierany nie tylko przez mężczyzn, ale też przez same kobiety. Dlatego „One płoną jaśniej” to lektura obowiązkowa, bo to ona pokazuje, czym jest prawdziwy feminizm. Nie jest marszem, protestem, niegoleniem nóg czy obnażaniem się w imię równości. To wewnętrzny płomień, który mają w sobie kobiety, a każdy ucisk i dyskryminacja sprawia, że one płoną jaśniej.

Purnima już dawno powinna wyjść za mąż, ale przez niegrzeszący urodą wygląd oraz biedę ojca, nikt nie jest nią zainteresowany. Małżeństwo to w Indiach czysta transakcja, liczy się przede wszystkim duży posag oraz to, by przyszła żona potrafiła zadbać o mężczyznę w każdy możliwy sposób.  Sawitha pochodzi z rodziny tak ubogiej, że mieszka w lepiance, a jedzenia musi szukać na wysypisku śmieci. Jej ojciec wpadł w alkoholizm i potrafi jedynie żebrać w pobliżu świątyni wzbudzając współczucie kapłanów. Sawitha ma jednak umiejętność, która pozwala jej chociażby zjeść kilka ziaren ryżu – tka na krośnie. Dzięki swoim umiejętnościom zostaje zatrudniona przez ojca Purnimy i tak dwie dziewczyny stają się nierozłączne. Do czasu, gdy wydarza się prawdziwa tragedia, która rozdzieli je być może na zawsze…

Autorka Shobha Rao pochodzi z Indii i większość akcji jest tam właśnie umiejscowiona. I nie jest to ciekawy obrazek. Świat zupełnie inny, zacofany, biedny, aż dziw, że taki ma prawo istnieć w XXI wieku. Społeczeństwo kastowe, oporne na wszelki postęp i zmiany. Przynależność do  takiej kasty jest uwarunkowana tylko i wyłącznie tym, w jakiej rodzinie przyjdzie się na świat i nie ma zmiłuj – nie ma opcji przejścia ze statusu plebsu do wyższych sfer. Bogactwo dosięga niewielu ludzi, a i tak źródłem największego dochodu są porwania, handel ludźmi i zarządzanie burdelem. Tacy bogacą się najszybciej. Reszta musi zajmować się hodowlą, rolnictwem, szyciem i zbieraniem resztek ze śmietnisk. Tam mówi się, że kobieta to przekleństwo rodziny. Nie ma z niej żadnego pożytku, ba!, trzeba jeszcze martwić się o jej zamążpójście i posag. Nic dziwnego, że czasem dziewczynki z premedytacją pozostawiane są na pewną śmierć lub sprzedawane do domów publicznych.  Każda kobieta jest tylko ciałem – wycenia się jej urodę, dziewictwo, zdolność do pracy fizycznej i uległość wobec męża. Nie ma edukacji, mało która umie pisać lub czytać, a wszelkie oznaki buntu są skutecznie i surowo tłumione. „Kwas solny czy gorący olej” zapytają, gdy zobaczą na twarzy blizny.

Te wszystkie rzeczy są straszne, to życie jest okropne, a dla nas – nie do pojęcia. A jednak nie chodziło tutaj o przesadzone wyolbrzymione pokazanie patriarchatu i agresywne zaprezentowanie feminizmu. Autorka pisze bowiem delikatnie, czasem poetycko, czasem celowo pomija co brutalniejsze fragmenty. A bohaterki nie są buntowniczkami z zasady, nie użalają się nad sobą. I na tym polega ich siła – żyją dalej. W społeczeństwie, które traktuje je gorzej jak psy. Nie są wykształcone, nie rozumieją podstaw jakichkolwiek nauk, nie są pewne czy słońce wszędzie jest tym samym słońcem, ani jakim cudem można jeść banana ze śmietanką, nie wiedzą ile to jest 2+2, po angielsku nie rozumieją prawie nic. Ale tli się w nich siła, ogień, poczucie tego, że są coś warte. Że są jak ptaki, które wznoszą się w górę, nawet gdy ciężar je przytłaczający wydaje się być nie do uniesienia. Nie wiedzą, że mogłyby kiedyś, tak jak Europejki, mieć tyle praw i swobody, jest to dla nich niewyobrażalne. A jednak podświadomie walczą o siebie, widzą w swoim potencjale przewagę, nawet kosztem brzydkiego i okaleczonego ciała. Bo nie sztuka bać się blizn na twarzy – sztuką jest z dumą wykorzystać je tak, aby zdobyć przewagę nad oprawcami.

„One płoną jaśniej” to jedna z najlepszych książek tego roku, a zarazem książka, w końcu!, o prawdziwym feminizmie. O tym, jak on wygląda współcześnie. Nie na hasłach, protestach i manifestach – on polega na wewnętrznej sile kobiet. Na pragnieniu spełniania się, na poczuciu własnej wartości, na nie czuciu się gorszym od kogokolwiek. Książka pokazuje też bardzo ważną rzecz, o której się zapomina – nie każdy mężczyzna jest szowinistą. Są i ci źli i dobrzy, feminizm nie oznacza osłabiania płci męskiej. Tak naprawdę nie pozostaje mi nic innego, jak polecić tę lekturę, bo jest ona potrzebna, ważna i piękna.

Książki dostarcza:



środa, 13 listopada 2019

Więźniowie Szarości




Jesienna aura tak na mnie działa, że mam ochotę na mroczne powieści i tym właśnie sposobem przeczytałam niemal jedną po drugiej „Bestię”, „Gałęziste” i „Więźniów szarości”. Wszystkie te tytuły łączy jedno – las. Mroczny, pochłaniający światło, skrywający wśród gałęzi czyste zło, postrach mieszkańców małego miasteczka położonego nieopodal. I chociaż te trzy powieści miały wspólny temat, to zupełnie inaczej go potraktowały, zwłaszcza Christine Lynn Herman, autorka „Więźniów szarości” dedykowanych młodzieży rozkochanej w „Stranger Things”.

Po śmierci ukochanej siostry Violet Saunders wraca z matką do jej rodzinnego miasteczka, by odkryć, że rządzi się ono przedziwnymi prawami. Rodziny jego założycieli dysponują szczególnymi mocami pozwalającymi na powstrzymywanie potwora uwięzionego w Szarości. Nazwa miasteczka, Cztery Ścieżki, odwołuje się do czterech sposobów, w jakie walczą z Bestią rody założycielskie. Gałęzie podporządkowują sobie drzewa, Kamienie tworzą rzeźby zdolne odegnać zło; Sztylety potrafią niszczyć, a Kości… mają zupełnie wyjątkową moc.

Niełatwo jest wciągnąć się w fabułę „Więźniów szarości”, a to ze względu na dezorientujący prolog oraz charakterystyczny, lepki jak mgła klimat. Wraz z Violet wkraczamy do miasteczka zapomnianego przez resztę świata, miasteczka, które wciąga, nie wypuszcza, a co niektórym wymazuje pamięć. Każdy z Założycieli prędzej przy później odczuwa piętno tego miejsca. Szaleństwo, żądza władzy, potworne moce to tylko skrawek historii Czterech Ścieżek. Violet, jako Kość, z najbardziej przerażającą mocą, stawiana jest jako nadzieja dla miasta, a jednocześnie zagrożenie dla pozostałych rodów Założycieli. Trzeba dowiedzieć się, jakie jest dziedzictwo dziewczyny, czy zdoła pokonać Bestię… i czy w ogóle to Bestia jest głównym zagrożeniem.

Fabuła brzmi dość skomplikowanie, ale w rzeczywistości jest bardzo prosta, pod koniec nawet schematyczna. Nie jest to też cieniutka książka i mimo ciągłej akcji mam wrażenie, że czegoś tutaj zabrakło. Świat stworzony przez autorkę ma pewien zarys, ale nie ma surowych reguł, nie jest stworzony pewnie i z przekonaniem, momentami daje poczucie nieścisłości i luk. Wystarczyłoby dopracować świat przedstawiony, dodać więcej horroru  i wyrzucić kilka zbyt prostych elementów, tak jak tych występujących pod koniec.

Plusem tej opowieści są bohaterowie, jest ich naprawdę dużo, każdy ma za sobą pewną historię. Podobało mi się również przedstawienie relacji między nimi, nawet, jeśli to nie dotyczyło bezpośrednio  Violet (Harper i Justin – kocham ich relację i emocje jej towarzyszące). Obyło się nawet bez wątku romantycznego, za co chwała autorce! Mam jednak jeden zarzut co do postaci – sama Violet wydała mi się bardzo nijaka, jakby działała pod wpływem emocji, impulsów, jakby dozgonnie ufała każdemu człowiekowi.  Całe szczęście jednak, że mam trzecioosobowego narratora, który od czasu do czasu „przeskakuje” do innych bohaterów.

„Więźniowie szarości” to nowość, która, mam wrażenie, nie wywołała szumu w internecie. Mimo że jestem na wpół zadowolona z lektury, uważam, że ta pozycja zasługuje na więcej uwagi, zwłaszcza od młodzieży lubiącej odrobinę mroku. Nie zawiodą się też fani „Riverdale” czy „Stranger Things”, bo wydaje mi się, że Cztery Ścieżki mają z tymi serialami wiele wspólnego. Dla tych, którzy lubią serie jest dobra wiadomość – autorka pracuje nad kontynuacją. Sama raczej na nią się nie skuszę, ale warto dać „Więźniom szarości” szansę, zwłaszcza w te ciemne deszczowe jesienne wieczory.

poniedziałek, 4 listopada 2019

Frankly in love - David Yoon


Już od dłuższego czasu nie należę do grona „młodzieży”, a jednak nadal lubię sięgać po książki dla nastolatków. Mają one swoisty charakter, są zwykle humorystyczne, momentami naiwne, ale zawsze niosą ze sobą pewne refleksje lub skłaniają do zastanawiania się nad podstawowymi w życiu wartościami. Obecnie królują tutaj kwestie LGBTQ, rasizmu, feminizmu, dyskryminacji szeroko pojętej i nie inaczej jest z powieścią „Frankly In love” Davida Yoona.  

Frank Li ma dwa imiona: amerykańskie Frank oraz koreańskie Sung-Min. Urodził się i dorastał w Kalifornii, w języku przodków zna zaledwie kilka słów. Mimo to jego rodzice oczekują, że zwiąże się z miłą Koreanką. Ale Frank spotyka się z Brit Means, dziewczyną swoich marzeń! Brit jest urocza, zabawna i inteligentna, ale… nie jest Koreanką. Rodzice Franka wiele poświęcili, żeby mógł dorastać w kraju nieograniczonych możliwości, jednak ich tradycyjna postawa nie pozwala mu być zwyczajnym amerykańskim nastolatkiem. Zdesperowany chłopak zrobi wszystko, by rodzice nie dowiedzieli się o randkach z Brit. Zwraca się o pomoc do córki przyjaciół rodziny, Joy Song…

Być może kojarzycie nazwisko autora, jest to bowiem mąż Nicoli Yoon znanej z „Ponad wszystko”. Obie książki wydają się być dość podobne, skierowane są też do tych samych odbiorców, a przy tym pozostają pomysłowe i intrygujące. Sęk w tym, że duża część młodzieżówek to odgrzewane kotlety, państwo Yoon zaś potrafią unikalne wartości i myśli przedstawić w zupełnie nowy sposób. W „Frankly In love” mamy zderzenie dwóch zupełnie różnych kultur, problem przynależności do nich i odkrycia swojej tożsamości wobec rodzinnych tradycji i pochodzenia. Pojawia się też motyw oczekiwań rodziców wobec wybranki serca młodego chłopaka, który chce iść własną drogą, lecz nie widzi wśród swoich bliskich cienia zrozumienia.

Tematy, które porusza powieść, być może są już dla mnie przeszłością, ale jestem pewna, że wielu spośród czytelników będzie mogło utożsamić się z głównym bohaterem. Ułatwia też to pierwszoosobowa narracja będąca odzwierciedleniem tego, co Frank czuje w danych chwilach swojego życia. To wyjątkowo prosty, momentami infantylny język i, przyznać muszę, momentami może denerwować dorosłego czytelnika. Pojawi się nawet kilka przekleństw, wiele głupiutkich procesów myślowych i pokaźny zestaw mało istotnych, niby humorystycznych wzmianek. Z jednej strony, dla bardziej dojrzałego czytelnika lektura będzie momentami bardzo irytująca, z drugiej – dorastający młodzi mogą poczuć się jak w towarzystwie najlepszego przyjaciela.

Istotnym minusem tej historii może być zaś wątek, wydawać by się mogło – najważniejszy, czyli romantyczny. Zdarzało mi się wielokrotnie czytać książki YA, w których relacja bohaterów budowała się w sposób naturalny, można był wyczuć wspólną nić porozumienia między nimi. Tutaj zaś Frank wydaje się być totalnie nieprzygotowany na budowanie związku, nawet takiego pierwszego. W jednej chwili chce zrobić wszystkiemu na przekór i być z Brit, zaraz zaś zmienia zdanie, bez żadnego uzasadnienia. Trochę bez refleksji, jakby kierował się w życiu impulsami, skokami stężeń hormonów w organizmie, jakimś instynktem, który dla dorosłego jest niepojęty. I  chociaż doceniam cały zamysł oraz poruszaną tematykę, to uważam, że można było wszystko lepiej opisać i stworzyć bardziej złożone postaci. Dlatego „Frankly In love” nie jest lekturą nowością konieczną na półce, ale być może przypadnie nastolatkom do gustu.

czwartek, 19 września 2019

Sekrety letniego ogrodu

W codziennym pośpiechu warto czasem się zatrzymać, odetchnąć, a najlepiej dać się porwać spokojnej, rodzinnej historii z charakterystyczną dla kobiecego pisarstwa wrażliwością. Idealnie do tego nadadzą się „Sekrety letniego ogrodu”, które otulą serce każdej czytelniczki i przywrócą spokój oraz nadzieję. 

Imponującą rezydencję Lillian i Charlesa wypełniają bezcenne dzieła sztuki. Jednak dwudziestosześcioletnia kobieta czuje się tylko ozdobą kolekcji męża. Pojawienie się w ich posiadłości charyzmatycznego artysty sprawia, że świat Lillian wywraca się do góry nogami. Jedyne, czego pragnie Maggie Oberon po zerwanych zaręczynach, to ucieczka na drugi koniec świata. Wiadomość o chorobie ukochanej babci Lillian każe jej jednak przyjechać do Cloudesley. Niegdyś budząca zachwyt, dziś popadająca w ruinę posiadłość budzi przerażenie Maggie. Próbując ratować rodzinny majątek, odkrywa sekrety, które na zawsze mogą odmienić jej życie.

Fabuła nie brzmi zbyt oryginalnie, niedawno też czytałam „Dom wspomnień” o bardzo podobnym przebiegu akcji, jednak zawsze chętnie sięgam po historie połączonych ze sobą w pewien sposób kobiet. Różne linie czasowe, różne realia i te same problemy, z którymi, jako kobiety, spotykamy się obecnie. Silne, uparte, a jednocześnie wrażliwe i w pewien sposób doświadczone przez gorzki los. Nie można nie utożsamiać się z bohaterkami „Sekretów letniego ogrodu”, dlatego w tę opowieść można się po prostu wtopić, zaczytać, poczuć subtelność kobiecości. 

Autorka w bardzo umiejętny sposób kreuje swoje postaci, nie tylko te główne, ale też poboczne. Każda z nich wydaje się żywa, uczuciowa, realistyczna. Dużo zdziałał też prosty, ale urokliwy i pełen czaru styl pisarski, dzięki czemu emocje podczas lektury są spotęgowane. Wraz z bohaterami doświadczamy radości, smutku, nadziei, wnikamy w ich myśli i decyzje, nie zawsze odpowiednie i pożyteczne. Myślę, że dzięki temu „Sekrety letniego ogrodu” uczą empatii. Pozwalają spojrzeć na człowieka z innej perspektywy, nie powierzchownie, a tak dogłębnie, że czasem nawet błędy stają się usprawiedliwione. Bo każdy z bohaterów jest inny i tak samo w prawdziwym życiu – nigdy nie wiemy, przez co musiała przejść dana osoba, aby znaleźć się w miejscu, w którym jest teraz.

Powieść Hannah Richell to wciągająca nowość na rynku, historia o życiu, po prostu. O jego radosnych, ale i tych mrocznych stronach, o stracie, żalu, o tym, jaki wpływ ma na nas rodzina oraz jak nasze decyzje wpływają na losy innych ludzi. Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do lektury, gwarantuję, że zapewni oderwanie i odpoczynek od codziennych spraw. 

środa, 11 września 2019

Elita - Rachel Van Dyken




Ostatnio mam wrażenie, że wśród  romansów i erotyków prym wiedzie motyw mafijny. Niebezpieczni mężczyźni, mroczne porachunki, przemoc, ostry język i dużo seksu... Do tej pory trafiłam jedynie na jedną serię, która mnie zachwyciła takimi elementami, nie wywołując jednocześnie uczucia zgorszenia czy irytacji - mianowicie "Srebrny łabędź". Czy "Elita", pierwszy tom serii "Eagle Elite" również spełniła moje oczekiwania?

Eagle Elite to prawdziwy prestiż dla Tracey Rooks, która fartem dostępuje zaszczytu uczęszczania do tej sławnej szkoły. Zwykłej dziewczynie z farmy ciężko jest się odnaleźć w nowym miejscu, tym bardziej, że w dziwny sposób wszyscy zwracają na nią szczególną uwagę. No tak, bogate dzieciaki wpływowych rodziców niełatwo zaakceptują nową uczennicę, która ewidentnie nie pasuje do reszty. Zauważają to też Elektorzy, najpotężniejsza grupa w szkole wywołująca zachwyt, szacunek i strach. Nie możesz się do nich odzywać, nie możesz się gapić, nawet nie próbuj zwracać na nich swojej uwagi. W momencie, w którym Nixon, przywódca grupy, zbliża się do Tracey, w szkole wybucha skandal. Związek tych dwojga jest zbyt ryzykowny i grozi wyjawieniem tajemnic, o których nikomu się nie śniło... 

Opis książki zabrzmiał, jak dla mnie, trochę komicznie. I tak faktycznie około połowa książki wydała się nierealistyczna i naciągana. Mamy bowiem prywatną szkołę, w której uczą się bogate, rozpieszczone dzieciaki, oraz grupę niesamowicie przystojnych mężczyzn, którzy, nie wiedzieć czemu, roszczą sobie prawo do wszystkiego. To tak jakby królowie placówki, postrach korytarzy, już niemalże ich cień wprawia resztę w przerażenie. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w prawdziwym życiu. Być może w podstawówce miałabym prawo czuć się przez kogoś zastraszona, ale trzeba zaznaczyć, że bohaterowie to praktycznie dorośli ludzie, którzy jednak zachowują się jak dzieci. I to mogę zarzucić wszystkim postaciom, a zwłaszcza Tracey - dziecinność, naiwność i brak logiki. Bohaterowie nie prowadzą ze sobą logicznie uargumentowanych rozmów, wydają się nie rozumieć ciągu przyczynowo-skutkowego, raz robią jedną rzecz, by chwilę potem zrobić coś zupełnie przeciwstawnego. Rozmyślają o głupotach, nic nieznaczących, jeden problem rozkładają na wiele. Komizm wyziera z nich samych, a także z fabuły.

Wątek mafii jest niełatwy do przedstawienia. Wymaga wyjątkowej umiejętności, researchu, bo łatwo otrzeć się tu o śmieszność. Niestety, mam wrażenie, że Rachel Van Dyken nie poradziła sobie z tym dobrze. Samo umiejscowienie w szkole niebezpiecznej grupy stojącej w konflikcie z prawem było pomysłem ryzykownym, a uczynienie z niej postrachu korytarzy odjęło autentyczności. Nie można niemalże oddychać w obecności Elektów, bez ich pozwolenia. Mam wrażenie, że na miejscu Tracey kazałabym im się solidnie palnąć w łby, są przecież dorosłymi ludźmi, a nie łobuzami męczącymi kilkuletnie dzieci na trzepaku.

Wspomniałam, że fabuła była tak irytująca do pewnego momentu, mianowicie do około połowy lektury. Ciekawe okazały się być za to motywy Nixona, tajemnice chłopaków, wątki kryminału. Wtedy wciągnęłam się w czytanie najbardziej i ciężko było mi się oderwać od tej historii, do tego stopnia, ze z rozpędu sięgnęłabym po drugi tom, gdyby tylko byłby już wydany. Dlatego mam mieszane uczucia, jeżeli chodzi o "Elitę". Z jednej strony autorka nie dopracowała wielu wątków, zahaczyła o śmieszność, stworzyła głupiutkie postacie, a jednak miała dobry pomysł i potrafiła tą mafią zainteresować. 

Myślę, że ta nowość nie jest dla wszystkich i nie wszystkim się spodoba. Większe szanse na udaną lekturę mają osoby lubiące New Adult z ostrzejszymi wątkami, mafię i niebezpiecznych mężczyzn. Trzeba przymknąć oko na wiele  grzeszków Autorki, na sam wątek prywatnej szkoły i na brak błyskotliwości ze strony głównej bohaterki, ale nadal można czerpać z tej lektury przyjemność. Nie zachęcam, nie odradzam, ale z ciekawości drugi tom przeczytam.

wtorek, 20 sierpnia 2019

Nieodgadniony i Znikający Stopień






Muszę przyznać, że ostatnio coraz rzadziej sięgam po książki młodzieżowe. Często wydają mi się zbyt proste, schematyczne, w dodatku z nieprzekonywującymi wątkami miłosnymi. Czasem jednak mam ochotę na taką książkę, która zwyczajnie sprawi mi dużo radości przy czytaniu i pozwoli znów poczuć się nastolatką. Sięgnęłam po dwa tomy serii Maureen Johnson - "Nieodgadnionego" i "Znikający stopień" i, o dziwo, okazało się, że te pozycje mogą spodobać się również dorosłemu czytelnikowi.

W 1936 roku, wkrótce po otwarciu Akademii Ellinghama, znikają żona i córka założyciela. Jedynym tropem w sprawie jest prześmiewczy list-zagadka, w którym tajemniczy Nieodgadniony podaje sposoby na morderstwo. Porwanie rodziny Ellinghama staje się jedną z największych nierozwikłanych zbrodni w historii USA. Wiele lat później Stevie Bell, postanawia rozwiązać zagadkę z przeszłości. Najpierw jednak musi odnaleźć się w wymagających szkolnych realiach, wśród nowych ekscentrycznych przyjaciół. W tym samym czasie okazuje się, że Nieodgadniony powrócił i znów zaczął morderczą grę z uczniami Akademii Ellinghama. 

Na początku byłam trochę zdziwiona fabułą, ponieważ okładka nie sugerowała, ze będę miała do czynienia z naprawdę mocnym i skomplikowanym kryminałem, tudzież powieścią detektywistyczną. Oczywiście, zahaczamy też o wątki dotyczące życia nastoletniego, takie jak odnalezienie się w nowym miejscu, w nowej szkole, ale to nie takie kwestie wiodą w powieści prym. Na pierwszy plan wysuwa się Nieodgadniony, tajemnicza postać, której za nic nie można rozszyfrować. Stevie, uczennica pierwszego roku, jako fanka Charlesa Dickensa, znajduje upust swojej detektywistycznej fascynacji i sama staje się detektywem w sprawie mordercy. Dlatego ta książka tak bardzo angażuje czytelnika - Stevie porywa nas w wir śledztwa, zasypuje nowymi faktami i tropami, a my jesteśmy zmuszeni z dokładnością łączyć elementy układanki. Co wcale nie jest proste, trzeba ruszyć szarymi komórkami, wiele się domyślać, a przede wszystkim z niecierpliwością czekać na wyjaśnienia od samej autorki.

Na próżno szukać tutaj schematów, prostych rozwiązań i naiwnych bohaterów. Jak na serię młodzieżową, jest ona bardzo inteligentna, angażująca i satysfakcjonująca, podejrzewam, że bez względu na wiek. Autorka co chwilę podaje pewne tropy, by po chwili zmienić totalnie bieg wydarzeń i przewrócić historię do góry nogami. Sama w pewnym momencie poczułam się jak detektyw-Stevie, chciałam poznać wszystkie tajemnice Akademii, dlatego książki czytało mi się niezwykle szybko. Sprzyjał temu też prosty, ale barwnie opisujący styl, który świetnie oddał realia otoczenia. Sam budynek i jego okolice, po których się poruszamy, wydają się być tajemnice, mroczne i intrygujące. Tajne ogrody, ścieżki, pozamykane drzwi, dziwne przejścia... Do tego niejasna historia samego Ellinghama i jego rodziny sprawiają, że nie tylko sam Nieodgadniony, ale również Akademia staje się jakby tajemniczym bohaterem opowieści.

Słyszałam, że są osoby, które czuły się rozczarowane lekturą "Nieodgadnionego", bo tak naprawdę dostały w tej książce dużo pytań, a prawie żadnej odpowiedzi. I właśnie o tym mówię, ta seria  polega na tym, aby czytelnik ze zniecierpliwieniem oczekiwał wskazówek i wyjaśnień. Garść z nich otrzymujemy w tomie drugim, "Znikającym stopniu", dlatego warto mieć od razu oba tomy i czytać je ciągiem. Odniosłam bowiem wrażenie, że tom pierwszy był celowo skonstruowany tak, aby zaciekawić, zaintrygować, pokazać świat przedstawiony, a dopiero w kontynuacji bardziej uporządkować fabułę i zagadki. Sporo jeszcze zostało do wyjaśnienia, ale jestem przekonana, że gdyby osoby zawiedzione "Nieodgadnionym" sięgnęły po dalszą część, na pewno uzyskałyby wiele odpowiedzi.  


Nie mogę się doczekać trzeciego tomu, po prostu. Ciężko byłoby mi, i chyba nie potrafię, określić, która z dwóch części była lepsza.  Stanowią one bowiem spójną, ściśle połączoną całość, z czego faktycznie po pierwszym tomie najlepiej sięgać od razu po drugi. Wkręciłam się w sprawę Nieodgadnionego tak bardzo, że nie mogę przestać o nim myśleć i tylko czekam na to, co będzie dalej. Ta seria okazała się być miłym zaskoczeniem i jestem przekonana, że spodoba się fanom zagadek, tajemniczych miejsc i Sherlock'a. 

środa, 7 sierpnia 2019

Killer T - Robert Muchamore




Czy wizja świata rządzonego modyfikacjami genetycznymi wydaje nam się być odległa? Śmiem twierdzić, że żyjemy w takiej rzeczywistości już teraz. Zmieniamy materiał genetyczny zwierząt, roślin, ingerujemy mocno w procesy podziałów komórek i zapładniania in vitro. To wydaje się nieuniknione, gdy cały czas następuje rozwój nauki i technologii. Wiemy, że to ostatecznie doprowadzi do światowej klęski, a jednak brniemy w to dalej. Taka kolej rzeczy. Historia zna przypadki skutecznego wykorzystania broni biologicznej, ale tak naprawdę najgorsze dopiero przed nami. "Killer T" Roberta Muchamora to jedna z najgroźniejszych wizji apokalipsy, bo jest ona wielce prawdopodobna.

Harry, niepozorny nastolatek, który niedawno przeniósł się z Anglii, marzy tylko o tym, aby pójść w ślady swojej mamy, znanej i cenionej dziennikarki. Charlie, niepokorna dziewczyna z zamiłowaniem do materiałów wybuchowych i kłopotów, chce tylko w spokoju opiekować się swoim chorym bratem. W wyniku zamachu na szkolną gwiazdę sportu drogi tych dwojga przecinają się po raz pierwszy. W ich świecie modyfikacje genetyczne nie są tylko planami na niedaleką przyszłość, to prężnie rozwijająca się gałąź nielegalnych praktyk. Korzystają z nich gwiazdy kina, które chcą poprawić swój wygląd, i terroryści pragnący zobaczyć, jak świat płonie. Charlie i Harry znajdą się w samym centrum wydarzeń, w elicie Los Angeles, dokładnie w momencie, kiedy znana nam codzienność przestanie istnieć. Czy nauczą się żyć po genetycznej apokalipsie, wiedząc, że kilka razy przeszkodzili bardzo niebezpiecznym ludziom?

Killer T to nic innego jak limfocyt NKT - komórka układu odpornościowego, które pod wpływem bodźca stymulują wytwarzanie prozapalnych cytokin, odpowiadają też za cytotoksyczność. Niszczą obce dla organizmu ludzkiego komórki bakterii, wirusy, pierwotniaki, a także komórki nowotworowe. Być może dla osoby niezapoznanej dobrze z fizjologią układu immunologicznego takie informacje są mało przejrzyste, ale to dosłownie podstawa, która sprawia, że fabuła jest bardziej zrozumiała. Pomijając to, autor zahacza często o tematykę wirusologii i modyfikacji genetycznych pod kątem naukowym, ale, niestety, doszukałam się wielu nieścisłości. Niektóre fakty zostały troszkę przeinaczone, lub podkreślono tylko jeden ich wariant, aby fabuła miała ręce i nogi. I, naprawdę, gdybym nie siedziała w tematach biologiczno-chemicznych, zapewne nie zwróciłabym na to uwagi. Tak więc, jeżeli lubicie, gdy autor trzyma się rzetelności co do nauki dotyczącej biologii, trzeba tutaj na pewne rzeczy przymknąć oko.

Może to dziwnie zabrzmi, ale widać, że tę książkę napisał mężczyzna. W "Killerze T" dominuje bowiem przygoda, ciągła akcja, na próżno szukać delikatnych kobiecych charakterów, dylematów sercowych i wrażliwości. W pewien sposób ta książka kojarzyła mi się z "Tunelami" oraz "Więźniem labiryntu". Wydarzenia mają zawrotne tempo, a i język jest całkiem interesujący. Młodzieżowy, ale nie w kontekście prostoty i naiwności, a za to podszyty ironią i zabawnymi sformuowaniami typu "epickie pie**olnięcie". Określiłabym "Killera T" jako pełnokrwistą, kompletną i zapewniającą rozrywkę przygodówkę młodzieżową. Dawno nie czytałam tego gatunku i miło  było troszkę cofnąć się w czasie i przeczytać coś dla trochę młodszych czytelników, co jednocześnie nie zawiedzie dorosłego.

"Killera T" czyta się w zawrotnym tempie, kartki wypełnione drobnym drukiem lecą jedna po drugiej i nie wiadomo kiedy - ponad 400 stron przeczytane. To kawał angażującej przygodówki, która, gdy tylko przymkniemy oko na naukowe nieścisłości, okaże się być satysfakcjonującą lekturą. Na ten bestseller warto zwrócić uwagę, a na pewno takich młodzieżówek życzyłabym sobie, gdybym jeszcze tą młodzieżą była.

wtorek, 6 sierpnia 2019

Złota dziewczyna - Sophie Davis



Najjaśniejsze uśmiechy kryją czasem najmroczniejsze tajemnice. A najlepszym tego przykładem jest "Złota dziewczyna" Sophie Davis.

Raven Ferragamo rozpoczyna nowe życie. Bierze roczny urlop po szkole średniej i przeprowadza się do Waszyngtonu. Zerwanie z przeszłością sprawia, że Raven czuje się lepiej, niż się spodziewała. Po raz pierwszy naprawdę czuje, że wszystko jest możliwe. Gdy poszukiwania dziedziczki fortuny przybierają na sile, w ręce Raven wpada pamiętnik Lark. Dziewczyna zostaje wciągnięta w mroczne tajemnice, znajduje rozpaczliwe prośby o pomoc. Nagle znajduje się w labiryncie pełnym tajemnic. Obie dziewczyny pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Okazuje się, że łączy je więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.

Fabuła opiera się na wielu wątkach różnego rodzaju: mamy tutaj romanse, relacje rówieśnicze, widma przeszłości, rodzinne tragedie, a także wydarzenia, których moglibyśmy się spodziewać w najlepszych kryminałach. To wszystko stanowi fragmenty układanki, która ma dać obraz Lark, krok po kroku poznawanej przez Raven, a również dla czytelnika. Historia jest tak dobrze skonstruowana, że nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać na następnej stronie książki. Dlatego właśnie powieść porywa czytelnika, który za wszelką cenę chce rozwiązać zagadkę zaginionej Lark. Nie zważa się wtedy na upływ czasu ani na czekające obowiązki – liczy się tylko i wyłącznie układanka ze wspomnień zapisanych w znalezionym przez Raven pamiętniku.

"Złota dziewczyna” jest w pewnych elementach boleśnie prawdziwa. Każdy człowiek walczy z jakimiś problemami, osobistymi tragediami. Większość ludzi próbuje ukryć problemy na przeróżne sposoby. Jedni zakładają maski skrywając prawdziwe oblicze, drudzy udają że wszystko jest w porządku, a jeszcze inni potrzebują świadomości, że są lepsi od innych. Zaginiona Lark Kingsley  zalicza się do tych ostatnich. Świat bogactw, przepychu, diamentów i ogromnej fortuny może być idealną płachtą dla życia osoby, która nie wie, kim tak naprawdę jest i co się w życiu liczy. Dodatkowo zahaczamy o temat przekrętów i mafii, która zagraża sławnym osobom i tylko czyha na ich bogactwo. A czasem chodzi o zwykłą, podłą ludzką zazdrość.

Styl autorki jest zdecydowanie lekki i przystępny, jednocześnie dobrze wyważony pod względem ilości opisów i dialogów. Również dzięki temu czytelnik ma możliwość wczuć się w sytuację życiową zarówno ubogiej Raven, jak i Lark - dziedziczki ogromnej fortuny jubilerskiej. Dwa różne światy, dwa zupełnie inne style życia, ale obie dziewczyny okazują się być do siebie podobne i w pewnym stają koło siebie jak równy z równym. I to pokazuje tak naprawdę, co w życiu liczy się najbardziej, że pieniądze problemów nie rozwiązują, a ich brak lub duża ilość nie świadczy o tym, co człowiek ma w głowie.

Szczerze przyznam, że ta nowość od Wydawnictwa Kobiecego mnie zaskoczyła. Może "Złota dziewczyna" nie zmieniła diametralnie mojego życia, ale okazała się być trzymającym w napięciu pomieszaniem literatury kobiecej i thrillera, na wzór "Pretty little liars". Nie mogę się doczekać kolejnego tomu.


To, co zostawiła - Ellen Marie Wiseman


Uwielbiam w powieściach motywy szpitali psychiatrycznych i szaleństwa, dlatego z chęcią zabrałam się za dzieło Ellen Marie Wiseman, pt. "To, co zostawiła". O tej pozycji głośno było dwa lata temu i, mimo że wśród natłoku nowości nieczęsto się o niej wspomina, to jednak mam wrażenie, iż zapadła w pamięć wielu czytelnikom. Dlatego teraz chcę przypomnieć Wam o tej książce - teraz sama mogę przyznać, jest ona jedną z najlepszych czytanych przeze mnie opowieści tego roku.

Minęło dziesięć lat, odkąd matka Izzy Stone zastrzeliła śpiącego męża, pozbawiając swoją córkę ukochanego ojca. Przekonana o obłędzie matki Izzy nie może jej tego wybaczyć i wciąż odmawia odwiedzenia kobiety w więzieniu. Siedemnastolatka mieszka w rodzinie zastępczej, a w wolnych chwilach pomaga przybranym rodzicom w porządkowaniu zbiorów lokalnego muzeum, w którym pracują. Pewnego dnia w stercie porzuconych i zapomnianych przedmiotów Izzy znajduje zakurzony stos nieotwartych listów, które będą oknem do jej przeszłości.

Jest pierwsza połowa XX wieku. Osiemnastoletnia Clara Cartwright czuje się rozdarta pomiędzy posłuszeństwem wobec surowych rodziców a szaloną miłością do włoskiego imigranta. Ojciec Clary wpada w furię, gdy dziewczyna odmawia wstąpienia w zaaranżowane małżeństwo. Z wściekłości wysyła ją do kosztownego ośrodka dla obłąkanych. Wkrótce nadchodzi finansowy krach, który pozbawia rodzinę Clary całego majątku i skazuje ją na pobyt w publicznym przytułku.Zamknięta w listach historia Clary sprawia, że Izzy zaczyna się głęboko zastanawiać nad wydarzeniami z przeszłości.


Ogromnie cenię sobie książki, które potrafią scalić dwie różne, odległe linie czasowe, różne miejsca i normy kulturowe, w imię więzi rodzinnych. To one pokazują, jaki wpływ mają na nas wydarzenia z życia naszych przodków i pozwalają właściwie zrozumieć, kim tak naprawdę jesteśmy, co nas ukształtowało. Wtedy okazuje się, że tragedie dotykające naszych bliskich mają swój początek dużo wcześniej, niż moglibyśmy się spodziewać. "To, co zostawiła" to opowieść o korzeniach, o przeszłości, którą trzeba poznać, ale czasem lepiej się z nią pogodzić i zostawić. To opowieść o uwolnieniu, o zaspokojeniu tęsknoty za poczuciem przynależności i określenia własnej tożsamości. Izzy, obserwująca życie Clary zapisane w listach, doświadcza niezwykłej głębi ludzkich historii, a czytelnik to poruszenie odczuwa wszystkimi zmysłami i nie wątpi w ich autentyczność.


"To, co zostawiła" to niezwykle intrygująca, trudna, prawdziwa i wstrząsająca historia. To niemalże opis prawdziwej ludzkiej natury, tego, jak niektórzy z nas za bardzo wnikają w życie innych, zatracając samych siebie. Opis strachu, jaki towarzyszy braku kontroli nad sobą samym i swoim losem. W tę opowieść się wnika i przepada, a w tym wszystkim czasami ma się poczucie, że warto się zatrzymać, warto przemyśleć to, co właśnie dzieje się na kartach książki. Dlatego uważam, że "To, co zostawiła" to lektura dobra na chłodny wieczór, który jeszcze lepiej wprowadzi w niepokojący klimat historii Izzy. Polecam, bo nie sięgając po tę pozycję, możecie naprawdę wiele stracić.



Książki dostarcza:




środa, 24 lipca 2019

Nocny film - Marisha Pessl



"Diaboliczny thriller z niepowtarzalnym klimatem", to możemy przeczytać na okładce cegiełki spod pióra Marishy Pessl, pt. "Nocny film". Tak też pewnego wieczora zasiadłam do lektury, oczekując dreszczyku emocji, ciarek na plecach i wciągającej historii. I muszę przyznać, że może nie doświadczyłam strachu podczas czytania, ale książka i tak dała radę sprostać moim oczekiwaniom.

W wilgotną październikową noc w opuszczonym magazynie na dolnym Manhattanie zostaje odnalezione ciało pięknej młodej Ashley Cordovy. Choć jej śmierć zostaje z miejsca uznana za samobójstwo, doświadczony detektyw śledczy Scott McGrath podejrzewa inną przyczynę zgonu. Badając dziwne okoliczności śmierci dziewczyny i próbując dowiedzieć się czegoś o jej życiu, McGrath staje twarzą w twarz z dziedzictwem jej ojca – Stanislasa Cordovy, legendarnego, otoczonego aurą tajemnicy reżysera kultowych horrorów, którego nikt nie widział od ponad trzydziestu lat. Choć o filmach Cordovy napisano wiele, on sam zawsze skrywał się w cieniu. Według dziennikarza kolejna śmierć w tej przeklętej rodzinie nie jest przypadkiem. Wiedziony ciekawością, potrzebą poznania prawdy, ale także zemsty, McGrath pogrąża się coraz bardziej w niesamowitym, hipnotyzującym świecie wykreowanym przez diabolicznego reżysera. Ostatnim razem, gdy był blisko zdemaskowania Cordovy, utracił rodzinę i pracę. Teraz ryzykuje znacznie więcej...

"Nocny film" ma około 750 stron, ale szczerze muszę przyznać, że nie ukróciłabym tej opowieści. Jest ona odpowiednio rozbudowana, przemyślana, starannie skonstruowana i zaskakująca. Z zaciekawieniem przewracałam kolejne strony obserwując dzieło nieskrępowanej wyobraźni autorki i ani przez chwilę sie nie nudziłam, musiałam jedynie pilnować, aby w miarę możliwości nic mnie nie rozpraszało. Trzeba bowiem podczas lektury zachować pełną czujność, aby w pewnym momencie się  nie pogubić i zauważać pewne szczegóły i poszlaki, które podrzuca autorka, a które okazują się pod koniec wielce istotne. Dlatego "Nocny film" idealnie nada się na spokojny wieczór, niżeli na plażę czy w celu "resetu umysłu" po męczącym dniu. Na to warto zwrócić uwagę, ale wierzcie mi, ze Wasze skupienie i uwaga poświęcona tej opowieści odpłaci pełną satysfakcją.

Dzieło Marishy Pessl sprawia wrażenie dopracowanego do perfekcji w każdym calu, nawet pod względem wizualnym. Znajdziemy tu bowiem zdjęcia, fragmenty artykułów i gazet, raporty, notatki mające ogromne znaczenie dla śledztwa, a także rzucają czytelnikowi pewne wyzwanie - że powinien analizować, łączyć fakty, czynnie brać udział w tym, co się dzieje.  Pomagają w tym również długie, barwne i obrazowe opisy, które będą rarytasem dla każdego zagorzałego fana klasycznych thrillerów. "Nocny film" angażuje odbiorcę, wsysa w bieg wydarzeń i dlatego nie pozwala się od siebie oderwać.

Jeżeli miałabym już zaznaczyć jakikolwiek minus powieści, byłby to właśnie klimat, który nie jest na tyle psychodeliczny i upiorny, jak się spodziewałam. Szczegółowa budowa świata przedstawionego i realistycznych bohaterów oczywiście tworzą pewien klimat, sprawiają wrażenie, jakby chodziło się w gęstej, wilgotnej mgle, ale autorka mogła dodać odrobinę więcej szaleństwa i niepokoju. Chociaż ta kwestia naprawdę nie przeszkadzała mi w czytaniu w istotny sposób.

"Nocny film" to solidny kawał literatury z klasyki gatunku, który zachwyci spragnionych zagadek i zaskoczeń czytelników. Wciągnie na długie wieczory i noce, sprawi, że będziecie się łapać w ciągu dnia na analizowaniu tego, co wcześniej przeczytaliście. Wwierci się w umysł, zachwyci mnogością wątków i przytrzyma w napięciu do ostatniego zdania.

Książki dostarcza:


piątek, 19 lipca 2019

Za głosem serca - Joanne MacGregor



Joanne MacGregor to autorka, z którą spotkałam się zaledwie kilka tygodni  temu w książce "Mroczne szepty" i szczerze mówiąc, zaskoczyła mnie informacja, że autorka tak mocnego thrillera napisała też leciutką powieść "Za głosem serca". Gdy tylko przeczytałam w opisie powieści, że inspirowana jest baśnią "Mała syrenka", wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Uwielbiam morskie motywy, baśnie i syreny. I chociaż to nawiązanie okazało się być bardzo luźne, to jednak "Za głosem serca" skutecznie umiliło mi popołudnie i wywołało uśmiech na twarzy.

Romy Morgan zawsze marzyła o byciu gwiazdą filmową. Pewnego dnia ratuje życie Loganowi Rushowi, aktorowi, za którym wzdycha tłum kobiet. Dzięki temu Romy zostaje jego asystentką i ma szansę znaleźć się w świecie, o którym zawsze marzyła. Niestety, okazuje się, że pod płachtą przepychu kryją się prawdziwe intrygi, problemy i kompleksy. W dodatku poznaje sekret Logana, który każe jej wybrać - miłość lub zemstę. Czy warto podążać za głosem serca, czy też trzeba odebrać głos swojemu prawdziwemu "ja"?

Książka posiada niewątpliwie cudowny klimat, w sam raz na pobyt nad morzem. Woda, gorący piasek, słony zapach i słońce - to wszystko okrasza historię Romy i Logana, dzięki czemu opowieść staje się idealna na okres wakacyjny. Akcja ma miejsce w RPA, dodatkowo motyw obrony morskich stworzeń świetnie nawiązuje do klimatu i motywu "Małej syrenki", chociaż, jak wspomniałam, to połączenie jest bardzo luźna i raczej symboliczne. Romy, podobnie jak Ariel, kocha mimo przeciwności, jest zdolna do poświęceń i ryzykuje wiele, aby spełnić swoje marzenie. W pewien sposób odbiera sobie głos po to, aby działać w imię miłości. I może momentami Romy wydawała się trochę naiwna i dziecinna, taka niewinna i delikatna, to jednak dało się tę postać polubić.

Logan za to wydawał mi się trochę zbyt idealny, jakby wzorowany na księcia. Pasował jednak tym samym do całej powieści, która sama w sobie jest słodka, delikatna, przeznaczona dla młodziutkich romantyczek. Taki po prostu jej urok, nie każdy dorosły zakocha się w powieści, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że jest to young adult. Opowieść lekka jak piórko, przyjemna jak powiew morskiej bryzy,  ciepła jak piasek na plaży. Bez poważnych tematów, bez refleksji i tła psychologicznego - po prostu powieść na zrelaksowanie.

"Za głosem serca" to nowość w sam raz na pobyt na wodą. To idealna propozycja na urlop, wypoczynek, dla relaksu i oderwania od rzeczywistości. Fanki "Małej syrenki" na pewno odnajdą ciekawe smaczki nawiązujące do baśni. Serdecznie polecam.

czwartek, 18 lipca 2019

Idealna powieść na lato


Z  dziełami K. N. Haner spotykałam się już kilkakrotnie i zawsze zaskakuje mnie to, na jakie świeże pomysły wpada autorka oraz fakt, że z każdą książką pisze coraz lepiej. "Ring girl", najnowsza premiera od autorki, to powieść, która stała się moją ulubioną od Haner, przebiła nawet "Zapomnij o mnie" i "Drwala". To idealna propozycja na lato, w sam raz na jedno posiedzenie na leżaczku, a w dodatku wzbudzająca same pozytywne emocje.

Eden od dziecka jest w pewien sposób związana ze światem boksu, ale ukrywa to przed wszystkimi, nawet przed najlepszym przyjacielem - Carterem. Jest to znajomość z korzyściami, ale bez znaczenia emocjonalnego, przynajmniej nie dla Eden. Wszystko zmienia się, gdy pewnego razu dziewczyna spotyka Logana, gwiazdę boksu, która walczy o tytuł Mistrza Świata. Eden powinna trzymać się od jego świata z daleka, postanawia jednak zaryzykować i przy okazji zemścić się na ojcu. Zostaje ring girl Logana i wszystko mogłoby potoczyć się dobrze, gdyby nie tajemnice, które oboje przed sobą ukrywają.

Opis brzmi bardzo prosto i być może schematycznie, ale uwierzcie - Haner przygotowała intrygę niczym z najlepszego dramatu czy thrillera, tak, że ciężko przewidzieć, jakie jest rozwiązanie. Zanim jednak dochodzimy do tych momentów zapewniających szybsze bicie serca, mamy przyjemność śledzenia rodzącego się miedzy Eden i Loganem uczucia. To całkiem naturalna relacja, która wywołuje na twarzy szczery uśmiech. Ich rozmowy na instagramie, momentami przytoczone w książce, były bardzo urocze i pocieszne. Tak, pocieszne - to idealne słowo. Zero rzygania tęczą, przesłodzenia czy przedramatyzowania. Zwykła relacja pełna lepszych i gorszych momentów, o której czyta sięz prędkością po prostu zawrotną.

Mocnym elementem "Ring girl" są postaci. Jak to w new adult bywa, bohaterki czasem zachowują się albo jak szare myszki, albo jak zbyt pewne siebie głupiutkie dziewoje. Eden zaś jest postacią, której nie da się nie lubić. Zwykła dziewczyna, świadoma swojej wartości, nie dająca sobie w kaszę dmuchać, a w odpowiednich momentach uległa i wrażliwa. Żadnych żenujących myśli, żadnych pustych zachwytów nad przystojnym Loganem - po prostu fajna dziewczyna, którą bez wysiłku można zrozumieć w jej poczynaniach. Sam Logan też jest interesujący - ma coś z idealnego chłopaka, ale posiada też wady, których jest świadomy. Wszystko przez boks i sprawy rodzinne, które w pewien sposób niszczą jego poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Chłopak nieidealny, a zatem realistyczny, dający się lubić. I gdybym miała wymienić najważniejszą zaletę książki, to byłyby właśnie te dwa charaktery - żywe, takie naturalne i prawdziwe.

W "Ring girl" nie ma żadnego przekombinowania, przynudzania, wydłużania, żadnych wymuszonych wątków. Powieść jest krótka, do przeczytania na raz, a jednocześnie kompletna i spójna. Nie nudzi, wręcz przeciwnie - wciąga jak rzadko która książka. Czyta się ją błyskawicznie, dzięki dobrym dialogom i krótkim, zwięzłym opisom. Czasem lepiej napisać coś dobrego i krótkiego, niż próbować kombinacji, czasami trudnych do przetrawienia. I cieszy mnie to, że ostatnio Haner stawia na konkrety i w małej objętości daje przyjemne, satysfakcjonujące historie, które czyta się "na raz".

Ciężko mi na ten moment zaproponować lepszą historię miłosną na lato, niż właśnie "Ring girl". Pogoda ducha, emocje, rozrywka i satysfakcja - tego należy się spodziewać przy lekturze. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą nowością i czekam na kolejne od Haner, bo, naprawdę, jest coraz ciekawiej jeśli chodzi o twórczość autorki. Rozkręciła się na dobre.

środa, 10 lipca 2019

Mroczne szepty - Jo MacGregor






Najgorszy rodzaj książek to zdecydowanie horrory i thrillery oparte na faktach. A jeżeli uderzają one w służbę zdrowia, którą należy przecież traktować z zaufaniem i szacunkiem, to boli tym bardziej...

Podano ci środek anestezjologiczny. Za chwilę uśniesz i obudzisz się już po operacji. Czujesz, że masz coraz cięższe powieki, wszystko staje się zamazane, ale zdążysz jeszcze je usłyszeć. "Mroczne szepty".

Nie jesteś idealna. Wiesz o tym, po to idziesz do lekarza. On ci pomoże, ale co jeśli on widzi w tobie wadliwą lalkę szukającą po prostu - wybawienia? W swej "łaskawości" i wyższości pomoże ci, tak, że przez wiele lat nawet się nie zorientujesz, co zrobił tak naprawdę. Powiesz wszystko pod wpływem hipnozy, podczas wizyty u psychoterapeuty. Opowiesz o swoim koszmarze, o tym, jak nieodwracalnie zostałaś okaleczona i opowiesz wszystko, o tym, który ci to zrobił. O ginekologu z szanowanej kliniki. O diable, który krzywdzi kobiety.

Poznać sekret to jedno, ale co ma zrobić psychoterapeutka, Megan Wright, aby powstrzymać praktyki okrutnego ginekologa? Musi działać dyskretnie, aby nie ściągać na siebie uwagi szaleńca, ale też by skutecznie go zdemaskować. Zagłębia się w jego tajemnice, jego umysł coraz bardziej przeraża Megan. Musi się spieszyć, aby jak najmniej kobiet doświadczyło tego, co okaleczona pacjentka.

Ciarki rozbiegane po karku i plecach, ciągłe napięcie, zdenerwowanie i oburzenie, trwanie w niewiedzy i uparte brnięcie do końca - tego wszystkiego można doświadczyć przy lekturze "Mrocznych szeptów". Tę książkę czyta się z zapartym tchem, jak najszybciej, a potem długo się o niej myśli i ciężko pozostać niewzruszonym na historię opartą na faktach. Nie, nie chodzi teraz o to, aby tracić zaufanie do lekarzy. Chodzi tylko o to, aby być świadomym, ze wśród ludzi żyją prawdziwe potwory, które mają za nic dobro drugiego człowieka.

Nie jest ciężko czytać tę książkę, choć atmosfera jest iście dobijająca i gęsta. Przystępność - ona cechuje pióro Jo Maggregor. Tę nowość wydawniczą czyta się ekspresowo jak najlepszy thriller, a najbardziej przeraża tym, że historia  jest prawdziwa. I tak naprawdę w tym całym mętliku, który mam teraz w głowie, krążą dwa zdania - więcej o książce powiedzieć nie mogę. Bierzcie, kupujcie i czytajcie.

środa, 3 lipca 2019

Strange The Dreamer



Niektórzy czytelnicy uwielbiają w książkach wartką akcję, pełną plot twistów i zaskoczeń, inni zaś prawdziwą przyjemność odnajdują w delektowaniu się językiem, kunsztem pisarskim i kreowanym światem. W zależności od humoru i kondycji psychicznej, sięgam po powieści takie lub takie, dlatego chcąc ostatnio zakopać się na dłużej w wymagającej, ale pięknie napisanej historii, sięgnęłam po serię "Strange The Dreamer", która obejmuje "Marzyciela" oraz "Muzę koszmarów".  Nie była to łatwa przeprawa, ale zdecydowanie warta mojego czasu i zaangażowania.

Lazlo Strange od zawsze marzył, aby poznać tajemnice zaginionego miasta Szloch. Jako sierota, a potem skromny bibliotekarz, nawet nie przypuszczał, że ma szansę na odbycie kosztownej wyprawy przez pustynię Elmuthaleth do miejsca, gdzie mieszkają mityczni wojownicy. Dopóki sami nie przekroczyli bramy Wielkiej Biblioteki i nie zaproponowali wyprawy komuś innemu. Tu liczy się czas i każda podjęta decyzja. Przed Strange’em pojawią się wybory, których nie sposób dokonać, żal, którego nie da się wyleczyć, oraz magia tak prawdziwa, jakby istniała naprawdę.

Podstawowym elementem, bez którego nie byłoby w ogóle o czym pisać, jest świat wykreowany przez Laini Taylor. Kto czytał "Córkę dymu i kości", ten wiedział już wcześniej, jak bujną wyobraźnię ma autorka, a w "Marzycielu" przeszła samą siebie. Mamy tutaj świat piękny, pełen barw, taki wykraczający poza moje umiejętności wobraźni, dlatego musiałam się trochę wysilić. I wiecie co? Warto było! Mamy tutaj niebieskich ludzi, cudowne stworzenia, a wszystko odbieramy każdym zmysłem, w każdym możliwy sposób poznawania i doświadczania, poprzez cudowne, rozbudowane opisy. Je się po prostu smakuje, delektuje, zakopuje na dłuższą chwilę i ciężko się już z książki wyplątać. To jej podstawowy, najważniejszy plus, bo, uwierzcie, takich ksiażek przeczytałam w swoim życiu zaledwie kilka.

Widziałam gdzieś, prócz zachywtów, opinie takie, iż książka jest nudna, nie wciąga i ostatecznie niektórzy doznają zawodu. Dlatego myślę, ze trzeba wiedzieć, na co się piszecie sięgając po "Marzyciela". To nie jest lekka, przyjemna lektura jak 99% młodzieżówek teraz, a naprawdę wymaga uwagi, cierpliwości i odpowiedniego humoru. Na wakacje może niekoniecznie się nada, ale zimny, długi wieczór z kocykiem i herbatką jak najbardziej. Nie ma tutaj bowiem porywającej akcji, nie ma napięcia i wyczekiwania na to, co dalej. To raczej powolne kroczenie za autorką, która oprowadza nas po cudownej krainie, która jest wytworem jej wyobraźni. Dlatego "Marzyciela" oraz "Muzę koszmarów" czyta się z zaciekawieniem, ale nie z wypiekami na twarzy. Bo chociaż autorka zafunduje nam kilka zwrotów akcji, to jednak fabuła nie jest tu najmocniejszą stroną. A "Muza koszmarów", mam wrażenie, jest jeszcze bardziej uboga w przyspieszoną akcję.


"Strange The Dreamer" to jedna z najlepszych serii przeczytanych przeze mnie w tym roku, ale nie jest ona dla każdego i nie na każdy czas. Dlatego przygotujcie się proszę, odpowiednio nastawcie na lekturę i dajcie się porwać Szlochowi i przygodom Lazlo. Spróbujcie znaleźć przyjemność w poznawaniu świata, w wyobrażaniu sobie tego, o czym czytamy i delektować się językiem autorki. Cudo, po prostu, ta seria to literackie cudo.



Książki dostarcza: