„Małe ogniska” została
okrzyknięta powieścią roku przez najbardziej cenione magazyny czytelnicze, a na
okładce możemy znaleźć rekomendację Jodi Picoult. Z dość dużymi wymaganiami
zabrałam się za lekturę i muszę przyznać, że choć książka nie okazała się być
perłą, to jednak należy do tych lepszych powieści, które podczas czytania
zapewniają świetną rozrywkę i pozostają w pamięci na długo.
Przenosimy się do małego
miasteczka w Stanach Zjednoczonych – do Shaker Heights, które trwa w ściśle
ustalonym porządku. Każdy dom wygląda niemal tak samo, każdy trawnik i ogród
pasuje do siebie. To pozwala mieszkańcom na prowadzenie spokojnego, stabilnego
życia, bez większych przygód i zaskoczeń. Tutaj właśnie wychowała się Elena, dziennikarka,
żona i matka czwórki dzieci. Zmiany w życiu są jej zbędne, miasteczko daje jej
pewne poczucie ładu i bezpieczeństwa. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Elena oddaje
pod wynajem mieszkanie nowym lokatorkom, a zaprzyjaźnione małżeństwo adoptuje
chińską dziewczynkę pozostawioną pod remizą strażacką. Dotychczasowe spokojne
życie przemieni się w obsesję, aby odkryć sekrety niechcianych gości. Czy role
społeczne mogą powodować dysfunkcję cichego miasteczka i jego spokoju?
Nowa lokatorka, Mia Warren, to
samotna matka wychowująca córkę, a jednocześnie artystyczna dusza, która burzy
pewien porządek. Wkracza do idyllicznego świata, które jest wielce egocentryczne,
zamknięte i ograniczające. Celeste Ng przedstawia w „Małych ogniskach”
skrajności – otwartość i dezaprobatę dla inności, konformizm i nonkonformizm.
Zestawia ze sobą dwie bohaterki, które stają się dla siebie atakującymi i
ofiarami, jednak trzeba zaznaczyć, że autorka zbyt dosadnie opowiadasię za
jedną ze skrajności. Najważniejszy powinien być balans, tymczasem czytelnik
zostaje mocno przekonany o tym, że to, co nowe, jest dobre, a to, co przyzwyczajone do porządku
- nieprawidłowe. To chyba największy minus tej historii, ponieważ pozbawia
odbiorcę pewnej subiektywnej opinii nad dwoma kobietami, nad ich postępowaniem,
rolami społecznymi i patrzeniem na świat. Z drugiej strony nie jest to na tyle
duża wada, aby potępiać pomysł na „Małe ogniska”. Autorka bowiem świetnie
pokazała to zaburzenie idylli, a także nie oparła się jedynie na
zaściankowości.
Książka Ng to opowieść o
samotności, o trudach wychowywania dziecka, o poszukiwaniu swojego miejsca na
świecie i o silne miłości matczynej. Przez lekturę dosłownie się płynie i czyta
z ciepłem rozlewającym się gdzieś w okolicy serca, ze spokojem i skupieniem.
Dlatego nie warto postrzegać „Małych ognisk” jak lektury bardzo wysokiej,
ambitnej i ciężkiej. To literatura obyczajowa, relaksująca, taka, której momentami zabraknie elementu
zaskoczenia. I właśnie chyba to jest moim największym zarzutem – brak efektu „wow”,
brak czegoś orzeźwiającego i wciągającego. Historia być może zostanie w pamięci
na dłuższy czas, ale jednak czegoś zabrakło, aby nazwać ją „najlepszą książką
roku”. Mimo wszystko jeśli macie ochotę na dobrą obyczajówkę na zimowy wieczór –
polecam jak najbardziej.
1 komentarze:
Prześlij komentarz