Przenosimy się do Australii, do głuszy oddzielonej od reszty świata
elektrycznym ogrodzeniem. W tej dziczy kilka starych, prześmierdłych i
zardzewiałych baraków. Brak jedzenia, brak dostępu do świeżej wody. W tym wszystkim
kilka kobiet, która nie pamiętają jak się tu dostały. I brutalni strażnicy,
którzy nie wahają się ich krzywdzić.
Nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego tu jest, kto za to odpowiada i jak wygląda
świat poza głuszą. Kobiety, wiezione instynktem, wiedzą, że muszą walczyć aby przetrwać. Wola walki zamienia się
w walkę z sobą nawzajem. Człowieczeństwo zmienia się w dzikość i zwierzęcość. Jak
długo te kobiety wytrzymają w swoim więzieniu?
Początek „Naturalnej kolei rzeczy”
zapowiadał dobrą, tajemniczą powieść. W zamknięciu budzą się dwie kobiety,
które nic nie pamiętają, a czują jedynie strach i niepewność. Od razu nastawiłam
się na to, aby dowiedzieć się dlaczego i po co są przetrzymywane. Niestety,
tego się nie dowiedziałam. Z każdym rozdziałem zaczęło się robić coraz
dziwniej, niezrozumiale i nawet nudno. Po jakiejś połowie lektury przeczytałam
kilka recenzji i wiedziałam już, że nie otrzymam odpowiedzi na moje pytania.
Zmieniłam więc strategię. Próbowałam podejść do historii jako do dzieła
symbolicznego, pełnego oniryzmu i ukrytych przekazów. Zmieniłam motywację do
czytania, ponieważ faktycznie, to nie jest opowieść, którą się czyta dla fabuły,
dla historii i dla wyjaśnień. Koniec jest otwarty, jakby urwany i taki autorka
miała cel. Wyraźnie widać, że chodziło jej o symbolikę i interpretację całej
historii. I nawet z takim nastawieniem niestety muszę przyznać, że niewiele z
tego zrozumiałam.
Lubię powieści dziwne, dające do
myślenia, oddziaływujące na moralność człowieka, ale tez takie, które chociażby
w większości mogłabym nawet sama sobie zinterpretować. „Naturalna kolej rzeczy”
była dla mnie lekturą bezcelową. Autorka mogłaby na koniec dodać jakieś wyjaśnienia,
cokolwiek co naprowadziłoby mnie na jakiś trop. Owszem, można podumać nad tym,
jak to człowiek w obliczu walki o życie staje się bezlitosnym zwierzęciem, jak
sam się upodla, ale chyba nie tylko o to tutaj chodziło. Momentami opowieść
była zbyt dziwna, a przeskoki fabularne wywołały tak duży chaos, że dobrym
podsumowaniem byłoby po prostu zdanie „nie wiadomo o co chodzi”. I może o to
chodzi – że nie chodzi o nic. Nie ma tutaj żadnego celu, żadnej myśli wiodącej,
morału, przekazu, nawet na tle feministycznym, bo takowy nie miałby sensu.
Potencjał na historię, chociażby o charakterze refleksyjnym, został totalnie zatracony.
Nie wiem, komu mogłabym polecić „Naturalną
kolej rzeczy”. Wydaje mi się, że trzeba samemu się przekonać. To opowieść
dziwna, często niezrozumiała, przedstawiające kobietę jako osobę walczącą,
silną, odkrywającą samą siebie. Dalszych refleksji wysunąć nie potrafię.
1 komentarze:
Prześlij komentarz