Książka złodziejem czasu

"Nic tak nie zabija czasu jak dobra książka"

środa, 24 października 2018

Tusz - Alice Broadway



Zdarza się, że na polskim rynku wydawniczym pojawi się książka, która już na starcie skazana jest na rozgłos. I o ile faktycznie powinno się oceniać wnętrze, o tyle w przypadku „Tuszu” wpierw widzimy mieniącą się złotem okładkę, a dopiero potem czytamy opis. I samo to powierzchowne zapoznanie z fabułą zaciekawia. Tak samo nazwa serii – „Księgi skór”, brzmi interesująco, zwłaszcza, gdy okazuje się, że chodzi o księgi z ludzkiej skóry...

Wydarzenia z przeszłości trzymamy albo w albumie na zdjęcia, albo na kamerze, czasem jedynie w swojej pamięci, czasem w pamiętniku. Jednak w świecie „Tuszu” każde ważne wydarzenie pozostawia ślad na skórze,  tatuaż. Młoda Leora jest pewna, że jej ojciec prowadził wzorowe życie, pełne dobroci, dumny i odwagi. Wie, że jego skóra powinna zostać przekształcona w księgę, na której będą widoczne wszystkie tatuaże zmarłego, jako dowód godnego, dobrego życia. Kiedy okazuje się jednak, że treść księgi nie pokrywa się z jej wyobrażeniami, zaczyna rozumieć, że nie znała swojego ojca tak dobrze, jak jej się wydawało.

Zacznę od największej zalety „Tuszu”, a mianowicie od kreacji świata przedstawionego. Przyznać trzeba, że pomysł na tatuaże jako zapis wspomnień to coś zupełnie nowego i ciekawego. Dodatkowo motyw tworzenia ksiąg z ludzkich skór dodaje nieco tajemniczości. Jeśli chodzi o czasy, z jakimi mamy do czynienia, to ciężko je jednoznacznie określić. Z jednej strony kojarzą się z klimatami pierwotnych plemion, z drugiej mamy mikrofony i technologię podobną do współczesnej. Elementy dawnych epok trochę zaburzają odbiór świata, ale z drugiej strony taki miks obyczajowości ma swój niepowtarzalny urok, staje się dość nieoczywisty i pełen zagadek. Powolne wnikanie w ten świat sprawiło mi wiele radości.

Trzeba zaznaczyć, że do elementów oryginalnych, niespotykanych dotąd w literaturze młodzieżowej, autorka wprowadziła sprawdzone schematy fabularne. Niektórzy czytelnicy zarzucają powtórzenie motywów z takich powieści jak „Igrzyska śmierci” czy „Niezgodna”, co znacznie utrudniło im odbiór książki. Z jednej strony nie sposób się nie zgodzić – mamy motyw buntowniczki, rebelii,  a z drugiej strony te elementy są przedstawione w nowy, świeży sposób. Pomysł na księgę z tatuażami został moim zdaniem dobrze wykorzystany, sprawnie wplótł się w to, co mamy w młodzieżówkach apokaliptycznych najlepszego. Tak więc otrzymujemy nową wojowniczą duszę, w nowym świecie, walczącą z nowym systemem, ale na podobnych zasadach. Poniekąd możemy się spodziewać, jak potoczą się losy Leory, ale „Tusz” i tak kilkakrotnie zaskakuje.

Powieść Alice Broadway czyta się bardzo szybko, w zawrotnym tempie i z zaciekawieniem. Nie jest to lektura, która nakłoni do refleksji, ale idealnie sprawdzi się na nudny jesienny czy zimowy wieczór. Na pewno wprowadzi w literaturę młodzieżową trochę świeżości, a jednocześnie nie zawiedzie stałych odbiorców tego gatunku. „Tusz” był przyjemną, wciągającą lekturą i dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny tom.

Krwawy księżyc, czyli mind blowing!



Szczęśliwe małżeństwo.
Dobrze prosperująca kariera.
Nadchodzące zło.
I wyrzuty sumienia.
Tragedia, której nie można wyjaśnić.
A na niebie Krwawy Księżyc.

Victoria Page i Thomas Wilde to małżeństwo, które zaczęło od miłości, zaufania i wzajemnego oddania. Jednak coś się zmieniło. Oboje są pisarzami, ale to decyzja Thomasa o napisaniu kryminału zapoczątkowuje serię dramatycznych zdarzeń. W mieście mają miejsca morderstwa inspirowane książką, a Victoria czuje, że mąż się od niej oddala. Czy to możliwe, by Thomas sam zabijał po to, aby jeszcze bardziej wybić swoją powieść na liście bestsellerów? Skąd u Victorii zaczynają pojawiać się koszmary, w których jej mąż zabija ją na dziesiątki różnych sposobów? Kto tu jest ofiarą a kto winowajcą?

Karina Hiddenstorm dobrze wie, jaką sieczkę z mózgu zafundowała mi tą powieścią i jak dużo czasu zajęło mi, zanim zdecydowałam się w końcu napisać swoją opinię. Nadal nie wiem do końca, jak ubrać w słowa to, co czuję, ale postaram się.

Może zacznę od tego – „Krwawy księżyc” to nie jest kryminał, nie horror i nie thriller. Paranormal, w jakiejś części, ale też nie do końca. To unikatowy miks, coś, czego jeszcze nie było i co tak bardzo miesza w głowie, że ciężko cokolwiek ze sobą zrobić po przeczytaniu. Znaczna część powieści jest po prostu dziwna. Niekomfortowa. Dokładnie tak się czułam podczas lektury – niepewnie i nieswojo, byłam zmieszana, towarzyszyły mi przeróżne emocje. I nawet kawałek za połową nadal nie wiedziałam, o co chodzi, co o tym myślę i czy w ogóle jest to powieść dla mnie. Wszystko nabrało sensu, gdy przeczytałam epilog. Totalne zdziwienie, ale jednocześnie poczucie, że „nie rozumiem, ale to było genialne”. Wówczas szybko napisałam do Autorki z mnóstwem pytań i wątpliwości i powiem Wam, że ta rozmowa bardzo mi pomogła w rozumieniu tej historii. Sama Karina jest bardzo uprzejma i naprawdę cudowna, więc myślę, że w razie jakichś wątpliwości warto się z nią skontaktować, lub z kimś, kto powieść przeczytał.

Pewne elementy „Krwawego księżyca” można wyjaśnić, innych nie, a nad innymi jeszcze trzeba zastanawiać się samemu. Dlatego ta powieść może zostać odebrana zupełnie inaczej przez każdego czytelnika. Autorka wplotła w fabułę wiele odniesień do wiary, natury ludzkiej, do postrzegania ludzi szalonych, momentami powieść jest wręcz metafizyczna. Mnie niezwykle poruszyły aspekty, które dotyczą mnie i tylko mnie, moich przemyśleń, moich dziwnych doświadczeń i wiem, że ktoś inny mógłby tego nawet nie zauważyć. I to jest cudowne! Fabuła „Krwawego księżyca” jest tak wielopłaszczyznowa, nieuchwytna i oryginalna, że ciężko ją ocenić w stosunku do innych powieści. Zwykle oceniamy bohaterów, tempo akcji, czy intryga zaskakuje. Tutaj nie da się lubić żadnego z bohaterów, mamy tutaj wiele odcieni szarości, refleksji o osobach, które nagle z potworów zamieniają się w ofiary i na odwrót. Tak samo fabuła i akcja – tak naprawdę do końca nie wiadomo dokładnie o co chodzi, a jednak powieść czyta się jak w hipnozie. Podoba się, nie podoba? Ciężko powiedzieć. Gryzie w umysł, uwiera, powoduje nieprzyjemne ciarki. Motywuje do myślenia, do refleksji, jest tak dziwna, że aż genialna.

„Krwawy księżyc” nie spodoba się każdemu, nie tak, jak inne bestsellery. Rozumiem, iż może się nie podobać, bo wiem też, ze to książka trudna i dość ciężka jak na swoją objętość. Czasem czuć niezły odlot, a mrok momentami z horroru przechodzi w groteskę. I takie książki – niebanalne, pisane z pasji i z konkretnym celem – doceniam najbardziej. Celowo miesza w umyśle  i sprawia, że pomimo charakterystycznego klimatu, chce się do niej kiedyś wrócić. Wiedząc, jakie jest zakończenie. Przeczytać jeszcze raz, znaleźć nowe płaszczyzny do rozmyślań.

Polecam Wam spróbować. Warto wiedzieć przed lekturą, że to nie jest zwykły thriller, jak to sugerowałby opis na okładce. To coś naprawdę osobliwego, coś, co wymaga innego podejścia i otwartości czytelnika na nowe rzeczy. Mam nadzieję, że znajdziecie w „Krwawym księżycu” to, co znalazłam ja, albo i jeszcze więcej.

Po lekturze książki  pytanie „Czy jesteś szczęśliwa?” nabiera nowego znaczenia. I to wcale nie jest dobry znak...

czwartek, 18 października 2018

Moja modlitwa

Witajcie.

Dzisiaj przeglądałam pliki po to, aby zwolnić na komputerze trochę miejsca. W zakamarkach folderu "teksty" znalazłam plik "Zastanawiam się" z 4 sierpnia 2014 roku. Przeczytałam to i na nowo uderzyła mnie sytuacja, którą powoli zaczęłam wydobywać z pamięci. 
Chciałam się podzielić z Wami moją modlitwą. Skrawkiem mojej duszy.
Być może to dla Was dziwne, być może śmieszne. 
Pozostawiam to Waszej ocenie.
To dla mnie wielce osobiste.
Zapraszam. 

Zastanawiam się, dlaczego ludzie, gdy ogarnia ich smutek, uciekają do Ciebie. Ja często robię to samo. Gorszy dzień, zdenerwowanie, „dołek”… Wtedy najczęściej myślę o Tobie. Niby dobrze… Ale muszę jeszcze nauczyć się być wdzięczną każdego dnia, dobrego czy złego, bez różnicy. Kiedy mi źle, modlę się, często niesłusznie oczekując na rozwiązanie. Zwykle… to mija. Dzień, dwa, maksymalnie kilka. Wszystko wraca do normy, znów wszystko dobrze się układa. I wtedy zapominam, że jesteś koło mnie i czekasz, aż z Tobą porozmawiam. Ta radość lub zajęcia codzienne odpychają moje myśli od Ciebie. Nie chcę być jedną z tych, którzy mówią „jak trwoga to do Boga”. Proszę, pomóż mi zauważać Ciebie każdego dnia. Bez względu czy jest dobrze, czy jest źle, ufać Tobie. A przestać użalać się nad sobą. Zwróć mój wzrok na Ciebie, tak, abym nie była samolubnie zajęta bezsensownym monologiem.

Wczoraj widziałam wypadek. Tuż przede mną, dzieliło mnie od niego zaledwie kilka sekund. Auto w poprzek ulicy, totalnie zmasakrowane. Musiała minąć dłuższa chwila zanim zrozumiałam, co się stało. Że ten zgnieciony metal to przód samochodu. Że ludzie wybiegli z aut i wyciągnęli kobietę i dziecko. I jeszcze dłuższa chwila, zanim zobaczyłam twarz kierowcy, młodego blondyna w okularach. Siedział za zgniecionym jak harmonia przodem samochodu. Był przytomny. Otwierał usta w niemym krzyku, bezradnie podniósł rękę. Drugie auto leżało w rowie. Wyglądało znacznie mniej tragicznie. Najbardziej ucierpieli niewinni. To w nich uderzył kierowca drugiego samochodu, tego, który teraz był w rowie. Reanimowano dziecko. Zaraz krótka myśl – to było dosłownie chwilę temu, to mógłby być bus, w którym siedziałam na samym przodzie.

Boże, nigdy nie zrozumiem, dlaczego takie rzeczy się dzieją. Dlaczego najbardziej cierpią niewinni. Dlaczego każdego z nas może to spotkać, w każdej chwili. To mnie uderzyło jakby ktoś mnie spoliczkował. Banał, każdy to wie, a może raczej wie, a nie chce o tym myśleć. W tym wszystkim chcę jednak ufać Tobie, chcę dziękować za to, co od Ciebie dostałam. Doceniać życie, dawać ludziom tyle miłości, ile potrafię. Ucz mnie kochać ludzi mocniej. Ucz mnie kochać mocniej Dawida, póki mogę. Bo nigdy nie wiem kiedy będzie koniec.