Książka złodziejem czasu

"Nic tak nie zabija czasu jak dobra książka"

niedziela, 28 grudnia 2014

Myślodsiewnik, czyli w poszukiwaniu sensu życia

Ilość stron: 116
Opis: „Myślodsiewnik” to zbiór przeróżnych tekstów, w których autor zamykał swoje myśli.















"Myślodsiewnik" to zbiór przeróżnych myśli, wspomnień, przemyśleń młodego autora, Kajetana Woźnikowskiego. Już po pierwszych kilku stronach, swoją drogą jednej z moich ulubionych metafor z owej książki, stwierdziłam, że napisanie recenzji będzie nie lada zadaniem. Tak jak możemy przeczytać na odwrocie okładki, autor postanowił przelać na papier zbędne, tlące się w głowie myśli, które nadchodziły nie zważając na okoliczności. Myśli przychodzą bowiem podczas imprezy, samotnego wieczoru, układania klocków, grania w gry, załatwianiu się w toalecie czy obojętnie jakiej sytuacji.

"Jak w życiu pozbawionym sensu można sprawdzić, czy wciąż potrafię odczuwać szczęście?"

Na książkę składa się kilkadziesiąt krótkich opowieści, przemyśleń, metafor, wspomnień i jak można je jeszcze nazwać... Nie są ze sobą powiązane, ale ostatecznie układają się w całość określającą samą postać autora oraz jego światopogląd. Sięgając po lekturę wkraczamy bowiem w umysł Kajtusia, poznajemy te osobiste, najbardziej intymne i trudne do ułożenia myśli. Ze znaczną większością możemy się zgodzić, z innymi zaś nie. Każdy widzi świat we własnych kolorach, a ja cieszę się, że mogłam poznać Kajtusia, choć może odrobinę w zbyt pesymistycznej odsłonie. Niewątpliwie jest jednak ciekawą osobą i daje nam możliwość poznania również tych zwykłych, codziennych hobby. Dowiadujemy się na przykład, że uwielbia przebierać się za krasnoludy, przerabiać damskie suknie na szaty, grać w fantastyczne gry i latać po lesie z mieczem z gąbki. Lektura "Myślodsiewnika" stała się dla mnie ważną nie tylko ze względu na liczne trafne metafory i spostrzeżenia, ale także ze względu na to, że mogłam poznać kogoś, kto żyje w tym samym świecie, a widzi pewne sprawy inaczej niż ja i jego życie również wygląda zupełnie inaczej.  

Tak jak w każdej książce (nie licząc tych specjalnie słabych), mam swoje ulubione fragmenty. Nie dlatego, że są miłe i łechcą ucho, ale dlatego, że są prawdziwe lub bezpośrednio mnie dotyczą. Tutaj przytoczę ciekawe uosobienie realizmu, optymizmu i pesymizmu.  Jako dziecko, Kajtuś nie rozłączał się ze swoją przyjaciółką Optymistką. Z czasem zaczęli się pojawiać elegancko ubrani Realiści, psujący budowle z klocków i straszący, że jeżeli chłopak nie dostosuje się do wymogów świata, będzie 'ryczał', jak Pesymistka. Od tego czasu Optymistka zjawiała się coraz rzadziej. Ciekawy pomysł przedstawienia tego, że człowiek, który staje przed wyzwaniami dnia codziennego, chcąc nie chcąc zostaje realistą. Kolejnym spostrzeżeniem, które z całą pewnością się sprawdza, jest zmiana fryzury i co za tym idzie - radykalna zmiana w życiu. Prosta obserwacja. Kolejny motyw, już jakby totalnie zaczerpnięty z mojego życia - wojna z samotnością. Choćbyś nie wiadomo jak się starał, możesz jednorazowo wygrać bitwę, ale nie wojnę. Samotność nie idzie na kompromis. Mogłabym tak długo wymienić, uwierzcie. Każdy znajdzie coś dla siebie, a nieraz podczas lektury pomyśli "faktycznie, przecież tak to wygląda".

"Samotność uśmiechnęła się kpiąco. Czyli wojna."

"Myślodsiewnik" pozbawiony jest wszelkich mydlących oczy pocieszeń, miłych słów pełnych nadziei i pociechy. To myśli o tym, jak ludzie i cywilizacja niszczą hierarchie wartości i jak to wszystko może postrzegać młody człowiek, który już na starcie nie godzi się na bezsensowność zakłamania, pracę na zmianę z siedzeniem w fotelu i zwykłą monotonię. Książka ma wyraz, mocny charakter, wymaga zaangażowania odbiorcy oraz zrozumienia pewnych rzeczy z perspektywy Kajtusia. Nie popieram wulgaryzmu w literaturze, ale w tym wypadku był on prawie niezbędny, jeżeli tylko miał w ekspresjonistyczny sposób wyrazić brudną rzeczywistość. Podziwiam autora za to, że miał odwagę wylać wszystkie swoje myśli i własną osobę na kartki tej cienkiej książki. Mam tylko nadzieję, że w końcu znajdzie sens w życiu i zyska nadzieję na to, że on sam, bez względu na zepsucie świata, może znaleźć szczęście. Polecam książkę wszystkim czytelnikom, którzy nie żałują poświęcać czasu na chwilę refleksji i nie boją się poznać kogoś, kto wprost mówi to, co uważa i czuje. 

Moja ocena: 7/10

wtorek, 4 listopada 2014

Znajdź złoto, głupcze

Wydawnictwo: Egmont

Ilość stron: 344

Tom: 3. serii Zakon Ciemności

Opis: W trzecim tomie bestsellerowej serii o tajemniczym Zakonie Ciemności młodzi podróżnicy Luca, Freize, Izolda i Iszrak przybywają do Wenecji w czasie karnawału.
Podczas gdy mieszkańców miasta ogarnia szaleństwo zabawy, bohaterowie mają zbadać sprawę fałszerstwa złotych monet. W trakcie dochodzenia poznają dwoje alchemików, którzy najprawdopodobniej są w posiadaniu kamienia filozoficznego. Z biegiem czasu na jaw zaczynają wychodzić kolejne niewiarygodne, a czasem przerażające sekrety.




Od lat wierni inkwizytorzy posyłani są w świat w poszukiwaniu oznak końca świata. Pieczę sprawuje nad nimi tajemniczy Zakon Ciemności, który tępi to, co pogańskie. Zwierzchnicy wysyłają rozkazy, które muszą być surowo przestrzegane przez zakonników. Wtedy są pionkami w grze, a ich misja okazuje się być skrzętnym planem, prowadzącym do sukcesu. Każdą możliwą metodą.

Piątka przyjaciół – Izolda, Iszrak, Luca, brat Piotr i Freize – przybywają do Wenecji na rozkaz zwierzchnika Luci. Przychodzi im odkryć najmroczniejszą stronę najpiękniejszego miasta chrześcijańskiego świata. Badają sprawę fałszowania złotych monet. Angielskie noble bowiem zyskują coraz większą wartość, z dnia na dzień są coraz bardziej pożądane przez każdego mieszkańca. Kupcy z zadowoleniem przyglądają się powiększającej fortunie, a inni, w tym Luca, odzyskują nadzieję na wykupienie rodziny z niewoli. Wszystko się zmienia po tym, gdy przyjaciele poznają dwoje alchemików, którzy opracowują metodę pozyskania złota ze zwykłych materiałów. Prawdopodobnie posiadają też wiedzę o kamieniu filozoficznym. Rozkazy jednak mówią wyraźnie – znaleźć fałszerzy i poinformować władze. Nieposłuszeństwo może bowiem przynieść tragiczne skutki. Zresztą…. Kto wie jaki plan ma tajemniczy zwierzchnik?

Nie miałam nigdy w zwyczaju zaczynać serii w samym jej środku, tu jednak uczyniłam wyjątek. Nie spotkałam się wcześniej z twórczością Philippy Gregory, dlatego z lekkim powątpiewaniem sięgnęłam po „Złoto głupców”. Co się okazało? Że to naprawdę fantastyczna lektura, w dodatku nie sprawiała wrażenia niedopowiedzeń czy luk w fabule. Na pewno sięgając po poprzednie tomy miałabym większą wiedzę bodajby o samych bohaterach i Zakonie, jednakże mam wrażenie, że wiem wystarczająco dużo. Wystarczająco, by docenić wysiłek autorki.

„Złoto głupców” to książka wyjątkowa. Tak można by teoretycznie powiedzieć o każdej współczesnej pozycji, ale uwierzcie mi. Ja znalazłam tutaj „to coś”, z czym nie spotkałam się nigdy wcześniej. I, niestety, trochę ciężko stwierdzić, czym „to coś” jest. Na pewno przyczynił się do tego sam styl autorki. W lekturze nie ma dużo opisów, a jednak łatwo buduje klimat średniowiecznej Wenecji, a także porywa czytelnika. Nawet wówczas, gdy tak naprawdę dużo się nie dzieje. Kto by pomyślał że temat podrabianych monet może być ciekawy? Tymczasem mogłam spędzić kilka godzin z rzędu zatapiając się w lekturze i nie myśleć o niczym innym. Ta historia ma po prostu urok.

Wielokrotnie przychodziło mi na myśl stwierdzenie, że tak naprawdę „Złoto głupców” nie jest tylko dla młodzieży. Książka wydaje się być o wiele poważniejsza od innych pozycji. Opiera się na historii imperium osmańskiego i samej Wenecji, na legendach, ukazuje tajniki prawdziwego handlu. Poza tym, bohaterowie są prawdziwymi, mocnymi charakterami. Nie znajdziemy tutaj przesłodzonych sytuacji, rozmyślań „kocha czy nie kocha, przecież jestem taka przeciętna”. Kobiety potrafią walczyć o swoje prawa, niechętnie godzą się na przestrzeganie manier, są zdolne i mądre. Tak naprawdę polubiłam każdą postać z ich grona, może oprócz Freize’a. Wydawał się być naiwny, tchórzliwy, niezbyt inteligentny.

Jednym z największych atutów powieści jest również to, że autorka gra z nami, tak jak zwierzchnik z zakonnikami. Każe nam śledzić ich poczynania ukrywając prawdziwy sens misji, który odkrywamy na samym końcu, wraz z bohaterami. Ponadto, wtedy gdy oni ustalają między sobą, że coś pozostanie tylko pomiędzy nimi, my, jako czytelnicy, nie mamy prawa o tym wiedzieć. Pozostają jedynie domysły, bardziej prawdopodobne lub mniej. Cały czas jestem ciekawa, czy w odpowiedni sposób zinterpretowałam sytuację dotyczącą wątku miłosnego. Bohaterowie obiecali sobie bowiem, że nigdy już nie będą zadawać sobie pytań, a to co się zdarzyło, ma pozostać tajemnicą. Lub snem.

Bohaterowie stali się w tej grze głupcami, stąd nazwa „złoto głupców”. I ja zostałam głupcem wraz z nimi, chyba tak jak każdy czytelnik.
Na pewno długo nie zapomnę tej lektury i będę z niecierpliwością czekać na następną tajemniczą misję. Serdecznie polecam zarówno fanom serii, jak i tym, którzy nie zapoznali się jeszcze z Zakonem Ciemności. W tym momencie znów przekonuję się, że nadal istnieje coś takiego jak prawdziwa, ciekawa, warta spędzenia na niej czasu literatura. 

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Egmont

sobota, 1 listopada 2014

Romantyczna historia w głębi sadu

Wydawnictwo: Egmont

Rok wydania: 2014

Ilość stron: 192

Opis: Eric Marshall, świeżo upieczony absolwent college'u przyjeżdża na Wyspę Księcia Edwarda, by w zastępstwie chorego przyjaciela poprowadzić szkółkę w Charlottetown. Poznaje tam piękną i tajemniczą Kilmeny - niemą dziewczynę obdarzoną słuchem absolutnym, która komunikuje się ze światem poprzez grę na skrzypcach. Eric się w niej zakochuje. Musi jednak zawalczyć o swoją miłość. Czy uda mu się zdobyć serce Kilmeny? Dziewczę z sadu to opowiedziana z punktu widzenia młodego mężczyzny historia prawdziwej i głębokiej miłości, która okazuje się mieć uzdrawiającą moc.




Miłość to uczucie, które może pokonać każdą przeszkodę. Niemożliwe staje się możliwym, dzieją się prawdziwe cuda, a świat zdaje się w końcu rozumieć istotę egzystencji. Jedyny warunek – miłość powinna być prawdziwa i wierna. Przekonuje nas o tym powieść „Dziewczę z sadu”, autorstwa Lucy Maud Montgomery. Na pewno czytelnicy skojarzą nazwisko z serią „Ania z Zielonego Wzgórza”, cenioną wśród młodszych pokoleń, ale i posiadającą sentyment dorosłych. Czy „Dziewczę z sadu” zajmie równie chwalebne miejsce wśród lektur? Niestety, ja nie jestem do końca przekonana.

Eric Marshall dopiero co został absolwentem college’u, a już otrzymuje wiadomość od przyjaciela z prośbą o zastępstwo. Podczas jego choroby, Eric miał poprowadzić szkołę w Charlottetown na Wyspie Księcia Edwarda. Podczas popołudniowego spaceru, bohater trafia w opuszczone, a jednocześnie najbardziej czarujące miejsce na Ziemi – niezwykle klimatyczny sad. To właśnie tam słyszy niebiańską muzykę skrzypiec, graną przez piękną nieznajomą. Ta, na widok Erica, ucieka z przerażeniem. Mężczyzna nie może zapomnieć jej idealnej twarzy, tak więc coraz częściej przychodzi do sadu. Okazuje się, iż owa dziewczyna, Klimeny, jest niemową. Eric będzie musiał zawalczyć o miłość swojego życia. Czy warto przeciwstawić się rozsądkowi? Jak pokonać przeszkody, w tym najpoważniejszą – niemożność mowy?

Podczas lektury miałam nieodparte wrażenie, iż autorka starała się wyidealizować zarówno fabułę, jak i postacie. Dziewczyna jawi się bowiem jako czyste, nieskalane brudem tego świata dziecię. Poprzez wychowanie w zamkniętym domu z możliwością przebywania jedynie w sadzie, Klimeny zdaje się stawiać pierwsze kroki w otaczającym ją świecie. Nie zna i nie rozumie praw nim rządzącymi, w swojej niewiedzy jest wolna od brudu i rzeczywistości. Przy tym jest niezwykle piękna, ma długie, czarne włosy, idealną twarz z ustami niczym płatki róż. Każdy mężczyzna, który ją zobaczy, od razu zakochuje się w niej. I mimo iż Klimeny żyje w kłamstwie i bólu z powodu niemożności mowy, wydaje się być postacią nazbyt wyidealizowaną. Również Eric jawi się jako idealny mężczyzna, odważny i romantyczny. Ciężko to przyjąć, zwłaszcza, gdy autorka dwa razy zaprzecza sama sobie zdaniami twierdzącymi, że Eric nigdy nie był romantykiem i od dziada pradziada nie miał nawyku działać pod wpływem emocji. Pół strony dalej czytamy zaś jego uniesione, przy czym odrobinę irytujące, monologi. Dalej jeszcze znów zachwyca się Klimeny i cytuje romantyczne wiersze.

Fabuła powieści skupia się wyłącznie na uczuciu między Ericem i Klimeny, przy czym jest ono przedstawione w niezwykle poetycki sposób. Miłość pojawia się praktycznie od razu, jest niezwykle intensywna, żywa, odważna. Napotyka wprawdzie przeszkody, ale to one czynią ją jeszcze bardziej nieprawdopodobną. Dlaczego? Ponieważ o ile pojawi się jakiś problem, zostaje on natychmiast rozwiązany, w bardzo łatwy, banalny wręcz sposób. Być może autorka miała na celu przekonać czytelników, że każdy ból może być ukojony miłością i przeciwności zdarzają się na każdym kroku. Chyba nie do końca to się powiodło. „Dziewczę z sadu” okazało się być zbyt poetycką, nieprawdopodobną, bajeczną i przesłodzoną historią. Taką, niestety, która raczej nie przypadnie do gustu współczesnemu czytelnikowi. Opowieść z  XIX wieku w tym wypadku wydaje się być nieadekwatna do świata, który nas otacza.  

Nie mogę powiedzieć, że książka nie należy do dobrych lektur i nie posiada żadnych pozytywnych cech. Przede wszystkim, czyta się ją lekko i z przyjemnością. Nie wymaga zaangażowania czytelnika, jest więc idealną pozycją na nudne dni. Kolejnym plusem i umiejętnością, którą nieczęsto przejawiają współcześni autorzy, jest niesamowity klimat. I nie mam tu na myśli przesłodzonych i wyidealizowanych opisów postaci czy uczucia, ale samego sadu. Na własnej skórze mogłam poczuć spokój i piękno bijące z zaniedbanego, a jednocześnie uroczego sadu. Autorka opisała go jako miejsce zamkniętych marzeń, beztroski dzieciństwa i swego rodzaju sacrum. Harmonia kierująca naturą oraz dźwięk skrzypiec wprowadza w spokojny, pozytywny nastrój. Wtedy właśnie ma się chęć pójść do ogrodu, na łąkę lub do sadu i właśnie tam kontynuować lekturę.

„Dziewczę z sadu” to urocza historia, lecz trochę zbyt naiwna i przesłodzona. Sądzę, że jedynie zwolennicy romantycznych historii z czasów wiktoriańskich będą w stanie całkowicie docenić ową pozycję. Ja jestem wdzięczna autorce za niezwykły nastrój i kilka godzin odpoczynku po męczącym dniu. Może to za mało, aby polecić książkę, dlatego zalecam odwołać się do własnych upodobań i zadecydować, czy historia o uniesionej, romantycznej miłości jest odpowiednią dla Was lekturą. 

Moja ocena: 6/10


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Egmont

czwartek, 31 lipca 2014

Spacerując po ciemnej komnacie

Wydawnictwo: Egmont
Stron: 264
Opis: Jedenastoletni Jon nawet nie podejrzewał, że rok szkolny zacznie się tak dobrze. Nie spodziewał się, że pozna marzącą o przygodach Elle i że w jego życiu nagle pojawią się żądne zemsty… duchy. Jon i Ella będą musieli stawić czoła prawdziwym niebezpieczeństwom! Odkryją sekret morderstwa sprzed lat, będą więzieni przez zjawy. A kiedy będzie ich chciał uratować duch rycerza Williama Lonspee, w ich głowach pojawi się tylko jedno pytanie: czy naprawdę można mu zaufać?








Cornelia Funke to niemiecka pisarka, do której mam duży sentyment przez „Atramentową trylogię”. Kilka lat temu dałam się wciągnąć w fantastyczny świat z niesamowitymi przygodami Meggie i jej ojca. Trylogia ta w pewien sposób zapoczątkowała moją miłość do literatury, za co ogromnie jestem wdzięczna samej autorce. W tym roku ukazała się jej najnowsza powieść pt. ”Rycerz widmo”. Chcąc powrócić do czasu zachwytów nad powieściami Cornelii Funke, z chęcią sięgnęłam po lekturę. I może powinnam sięgać po poważniejszą literaturę… Ale wierzcie mi, przyjemnie czasem cofnąć się w czasie, gdy na szczytach list bestsellerów królowały „Opowieści z Narnii”, seria „Niefortunnych zdarzeń” czy właśnie „Atramentowa trylogia”. 

Jedenastoletni Jon to inteligentny, ciekawski chłopiec, który za namową matki udaje się do internatu do Salisbury. Szybko przekonuje się, że rozpoczynający się rok szkolny nie będzie taki, jak wszystkie inne, i nie chodzi tu o przeprowadzkę. Jon widzi bowiem rzeczy, których nie dostrzegają jego rówieśnicy. Po szkole ściga go kilka zjaw na koniach, w głowie słyszy upiorne groźby… Nikt nie potrafi zrozumieć chłopca do czasu, gdy poznaje Ellę, czarnowłosą wnuczkę starej czarownicy. Okazuje się, że w zwalczeniu zjaw może pomóc tylko duch rycerza Williama Longspee. Jednak czy i jemu można zaufać? Na rycerzu ciąży bowiem klątwa, którą zdjąć może tylko znalezienie i pochowanie jego serca. Czy Jon i Ella podejmą się tego zadania? Jaki związek mają przodkowie Jona z widmami?

Książka opowiada o losach jedenastolatków, a więc kierowana jest głównie do nastoletnich odbiorców. Język powieści jest więc lekki, prosty, zrozumiały, niekiedy zabawny. Postacie cechują się ciekawością, naiwnością (tak jak czasem osoby w tym wieku) i humorem. Sama historia, mimo iż nie jest banalna, staje się łatwa do odbioru i zrozumienia. Książka bogata jest również w czarno-białe ilustracje, niezwykle dopracowane i przykuwające uwagę. Cechy te łagodzą niepokojący klimat horroru, nakazują przymykać oko na niektóre okrutniejsze wątki oraz czynią fabułę mniej prawdopodobną. To tak jakby legenda, baśń i opowieść z dreszczykiem w jednym. Na myśl przychodzi mi seria „Niefortunnych zdarzeń”, która w podobny sposób przedstawia nieprzyjemne czy straszne wątki. Również „Koralina” przedstawia upiorną wręcz historię w sposób łagodny, baśniowy. Co jest wyjątkowego w takich książkach? Są one skierowane do młodszych czytelników, ale i starsi przyjemnie spędzą przy nich czas. „Rycerza widmo” potraktowałam jako ciekawą historyjkę, jedną z takich, które można czasem obejrzeć w telewizji jako legendy lub opowieści z dreszczykiem. 

Cornelia Funke to moim zdaniem jedna z najwybitniejszych pisarek baśni i książek fantasy dla młodszych odbiorców. „Rycerz widmo” nie jest książka banalną, choć z drugiej strony ciężko tu o przekaz czy złotą myśl. To po prostu ciekawa historia na zabicie czasu, która z pewnością spodoba się każdemu czytelnikowi.

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Egmont

czwartek, 24 lipca 2014

znajdź "Ukrytą bramę"

Wydawnictwo: Egmont
Stron: 450
Opis: Sebastiano i Anna w swoich podróżach między przeszłością a teraźniejszością przenoszą się do XIX-wiecznego Londynu. Misja, w której mają wziąć udział, jest najniebezpieczniejszą spośród tych, w które dotychczas byli zaangażowani. Jednemu ze Starców zależy na tym, aby zniszczyć bramy czasu, wyeliminować z gry wszystkich podróżników w czasie i zdobyć niepodzielną władzę nad światem. Czy uda się go powstrzymać?









„Ukryta brama” to trzeci tom przygód Anny i Sebastiano stworzonych przez Evę Voller. Przyznam, że nie lubię sięgać po książki ze środka serii, jednakże zaryzykowałam kierując się tym, iż za każdym razem akcja ma miejsce w innym mieście. Równoznacznie i historia podróżników w czasie jest zgoła inna. Cała książka okazała się być zrozumiała poprzez poszczególne wyjaśnienia autorki. Mam zamiar przeczytać poprzednie części i jeszcze głębiej poznać początek przygód Anny i Sebastiano. Póki co zadowoliłam się śledzeniem bohaterów w jednym z najpiękniejszych miast na świecie – urokliwym Londynie.

Anna i Sebatiano wyruszają do dziewiętnastowiecznej Anglii. Wśród przepychu sal balowych, sukni, wykwintnych dań i bogactwa, młodzi kochankowie muszą rozpoznać i zwalczyć największe dotąd niebezpieczeństwo. Bramy czasu są niszczone, a w otchłani, w której nie istnieje chorologia wydarzeń, czai się potwór. Chłonie dni, miesiące, lata i wieki. Anna i Sebastiano muszą wdać się w łaski śmietanki towarzyskiej Londynu, aby wypełnić misję i zdemaskować Starca, który chce zdobyć władzę nad czasem. Czy wcielenie się w rolę zamożnego rodzeństwa pozwoli niezauważalnie powstrzymać zło? Jak uratować świat przed upadkiem w nicość pozbawioną czasoprzestrzeni?

„Ukryta brama” nie porywa akcją, nie wciąga jak czarna dziura, nie wymaga nieprzespanej nocy, a jednak posiada mocną, rekompensującą zaletę. Około dwie trzecie książki to spokojna opowieść o losach Anny i Sebastiano w Londynie. To prawdziwa gratka dla fanów epoki wiktoriańskiej, do których należę. Zawsze fascynował mnie urok balów, ciasnych gorsetów, manier, etykiet, tańców i surowych zasad akceptacji przez społeczeństwo. Oczywiście, czasy te cechuje również niesprawiedliwość, dyskryminacja kobiet, duża rola pozycji finansowej i pochodzenie rodowe. Każda epoka ma swoje minusy, jednak mimo wszystko wiktoriańska Anglia przyciąga swoim urokiem. Tak też z wielką przyjemnością towarzyszyłam bohaterom, zwłaszcza Annie, podczas balów, spotkań dla arystokracji, uczt, a także tak codziennych czynności jak przebierania się z pomocą irytującej służącej. Chciałabym chociaż na chwilę przenieść się w czasie do dziewiętnastowiecznego Londynu, aby poczuć klimat epoki na własnej skórze. Nie chciałabym jednak zostać tam na zawsze, Sebastiano i Anna również wiedzą, że muszą bronić ostatniej bramy czasu, aby wrócić do teraźniejszości.

Bohaterów serii poznałam dopiero w trzecim tomie, dlatego ich charakter mogę ocenić tylko na podstawie ich przygód z Londynu. Annę polubiłam praktycznie od początku. Jest to dziewczyna odważna, uprzejma, inteligentna, ma swoje zdanie i, co ważne, ma poważne podejście do uczucia łączącego ją i Sebastiano. Potrafi mu zaufać, wierzy jemu słowom, nawet jeżeli są one sprzeczne z jej domysłami. Sam Sebastiano z kolei to postać średnio dopracowana. Niby chce być odważny i waleczny, a jednak czasem miałam wrażenie, jakby nie mógł zaradzić pewnym faktom, na które mógłby mieć wpływ. Niezbyt konsekwentny i przede wszystkim… jest go za mało. Ciężko mi określić do końca jego charakter podczas gdy Anna często bierze sprawy w swoje ręce. Wówczas Sebastiano pozostaje gdzieś na boku.  

Książka nie wyróżnia się oryginalnością czy skomplikowaną fabułą, a jednak mimo wszystko czyta się ją lekko i przyjemnie. O ile oczywiście jest się fanem epoki wiktoriańskiej. Rozwiązanie akcji oraz walka ze złem pozostawiona jest na ostatnie sto stron. Zakończenie książki wyraźnie wskazuje na to, że pojawi się kolejny tom serii i tym razem będzie się bardzo różnił od dotychczasowych przygód Anny i Sebastiano. Z pewnością sięgnę po następną dawkę delikatnego humoru, klimatu świata przedstawionego i ciekawych charakterów. 

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Egmont.

sobota, 28 czerwca 2014

Na wakacje... czuć gorzki zapach migdałów

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Ilość stron: 388
Opis: Młody Palestyńczyk – Ahmad – żyje ze świadomością, że nie jest w stanie wygrać z logiką okrutnej wojny. Dorasta w środowisku przesiąkniętym strachem przed utratą domu, pracy albo życia. Najgorsza jest jednak obawa o bliskich. Nie wiadomo, co przyniesie jutro.

W dwunaste urodziny Ahmad staje twarzą w twarz z najgorszymi widmami. Siostra traci życie, ojciec z jego winy trafia do więzienia, izraelskie wojsko konfiskuje dom, a ukochany brat pała żądzą zemsty, która może go doprowadzić tylko do zguby. Ahmad musi się zaopiekować skrzywdzoną rodziną i odnaleźć lepszą przyszłość dla siebie. Obdarowany cudownym umysłem,
zdolnym przełamać wszelkie matematyczne granice, chce dać nadzieję sobie, swoim bliskim i udręczonej ojczyźnie.  

Napisana z rozmachem opowieść o rodzinie, miłości i przyjaźni, której tłem jest konflikt, od pół wieku wyniszczający krainę drzew migdałowych.


"Dobre rzeczy utrudniają wybór, złe rzeczy nie pozostawiają wyboru."

Życie nie zawsze jest adekwatne do tego, jakie mamy o nim wyobrażenia i jakie snujemy plany z nim związane. Tak naprawdę nie mamy siły zmierzyć się z jego niesprawiedliwością, oszustwem i fałszywymi obietnicami. W tym wszystkim jednak jedno jest pewne – warto wierzyć w swoje możliwości i marzenia. Wówczas przeciwności losu mogą okazać się pomocne w ich osiągnięciu. Michelle Cohen Corasanti przekazuje nam ową cenną wiedzę w swojej debiutanckiej powieści „Drzewo migdałowe”. A to tylko jedna z wielu prawd, niekiedy również wstrząsających całym światem, które przedstawia w książce.

Ahmad Hamid to młody Palestyńczyk, na którego pełnym imieniu można połamać sobie język. Już jako siedmiolatek staje w obliczu rodzinnej tragedii, tracąc jednego z członków rodziny. Niedługo później zostaje zmuszony do pomocy w przemycie broni, przez co jego ojciec trafia do więzienia na czternaście lat. Cały dobytek jego rodziny zostaje przemieniony przez izraelskich żołnierzy w rozżarzone zgliszcza, również kolejne bliskie chłopcu osoby tracą życie. Ahmad musi przejąć obowiązki mężczyzny, szukać pracy, zdobywać pieniądze za wszelką cenę. Jednak jak mały chłopiec może poradzić sobie z rolą głowy rodziny? Coraz większe tragedie dotykają jego bliskich, a bieda nakazuje mieszkać w namiocie, nosić buty zrobione ze starej opony. W bólu, ubóstwie, cierpieniu i tęsknocie za ojcem, Ahmad musi zrobić wszystko dla tych, których kocha. Nie może się poddać, dla nich warto przyjąć upokorzenia na swoje barki. Nadzieja kryje się jednak w nauce, która staje się dla chłopaka sferą wolną od obowiązków i brutalności życia codziennego. Jak potoczy się jego życie? Czy uda mu się nie zawieść swoich bliskich, a przede wszystkim więzionego ojca, Baby? Jak odnaleźć szczęście i satysfakcję z samego siebie w świecie wojen, okrucieństwa i niesprawiedliwości?

Akcja powieści ma miejsce na przestrzeni około pięćdziesięciu lat, a rozpoczyna się w roku 1955, kiedy to zbliżają się siódme urodziny Ahmada Hamida. Niemalże od samego początku jego dzieciństwa mają miejsce istne tragedie związane z wojną panującą na terenach dawnej Palestyny. Żydzi i Arabowie toczą bowiem konflikt o ziemie, niesłusznie zagarnięte przez Izrael. Ludność żyje w ubóstwie, chorobie, głodzie i analfabetyzmie, wręcz prymitywnie. Nie mają żadnych celów, idei, marzeń, aspiracji. Dzień jutrzejszy jest dla nich niepewny. Tereny w pobliżu ich domów są zaminowane, często również ma miejsce bombardowanie. Izraelscy żołnierze z zimną krwią przesiedlają ludzi, tłumią wszelkie objawy sprzeciwu przeciw Żydom, a także nie wahają się zabić każdego, kto pomaga Arabom w przemycie broni. Nic ich nie ogranicza, nawet sumienie, o ile tylko je posiadają. W takich warunkach dorasta Ahmad. Zdaje sobie sprawę, że najważniejsze jest jedynie przetrwanie. Jutro może oznaczać stratę pracy, domu, rodziny… życia. 

Na przestrzeni pięćdziesięciu lat widzimy młodość, dorastanie i dorosłość Ahmada. Od początku kieruje się dobrem rodziny, ciężko pracuje, a jednak jego życie ulega diametralnej zmianie. Wszystko za zasługą determinacji do spełniania swojej pasji, jaką jest fizyka. Nie chcę zdradzać zbyt dużo, jednak cała historia chłopaka jest niezwykle zdumiewająca. Nigdy bym nie pomyślała, że jeszcze wówczas dziecko chodzące w butach z opony i ciuchach ze starych szmat, może osiągnąć w życiu tak wiele.  Historia opisana w „Drzewie migdałowym” wzbudziła we mnie nadzieję, a także przeświadczenie, że warto dążyć do swoich celów. Każdy dzień, dobry czy zły, pełen szczęścia czy tragedii, do czegoś nas prowadzi i trwając, spełnia swoje zadanie. Zadanie, którym jest możność osiągnięcia szczęścia, mimo wszelkim przeciwnościom.

Charakter książki ma zabarwienie tragiczne, pełne bólu i niepewności, a jednak porusza serce czytelnika tak, że wraz z ostatnią stroną pojawia się na jego twarzy uśmiech. Świat nigdy nie uświadomi sobie tragedii Palestyńczyków i wojen mających miejsce na tych terenach. Prawdopodobnie mało kto przejmie się losem tych, których historie życiowe są jeszcze bardziej przerażające i tragiczne. Celem autorki było uświadomienie każdemu czytelnikowi, co ma miejsce we współczesnym świecie. „Drzewo migdałowe” to swoistego rodzaju manifest nadziei na pokój Izraela i Palestyny, dlatego jak najwięcej osób powinno się z nim zapoznać. Poza tym, jest to również ponadprzeciętnie wciągająca pozycja, ucząca jak ważny jest każdy dzień, a w życiu nie można tracić ani chwili. Gorąco polecam.

Moja ocena: 9/10

***
Wakacje już się rozpoczęły! W końcu! Macie jakieś plany na te dwa miesiące? Przede mną wiele wyjazdów, misji, kolonii, odwiedzin... Zaczynam już dzisiaj, a wolny okres mam dopiero pod koniec lipca. Potem znów ruszam do akcji. Zapowiada się dużo roboty, ale i satysfakcji z niej. Szkoda tylko, że będzie mniej czasu na czytanie lub naukę. 
Mam do Was pytanie: co zamierzacie przeczytać w te wakacje?
Ja, już dzisiaj, muszę zdecydować co ze sobą zabrać nad jezioro. Jeżeli do południa otrzymam wiadomość, że w paczkomacie czeka "Hopeless", na pewno to ją wybiorę. W ostateczności zadowolę się czymś z klasyki (dobrze, żeby znać takie pozycje do matury), a zacznę od "Rozważna i romantyczna". Ktoś czytał? Jak wrażenia?

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam duuuuużo radości, słońca, niesamowitych chwil, nowych znajomości, przygód i czasu na ulubione książki. Wykorzystajmy ten czas najlepiej jak się da, nie siedźmy w domu gapiąc się na telewizor. 
Napomknę, że "Drzewo migdałowe" napomina nas, aby szanować życie i korzystać z niego tak, jak uważamy nie tracąc ani jednego dnia.
Do zobaczenia !!!

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rzeki Londynu - Ben Aaronovitch

Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 365
Opis: Nazywam się Peter Grant. Jestem detektywem i uczę się na czarodzieja – jako pierwszy uczeń od pięćdziesięciu lat. Zajmuję się gniazdem wampirów w Purley, negocjuję rozejm między walczącymi ze sobą bogiem i boginią Tamizy, wykopuję groby w Covent Garden – a to tylko rutynowe działania. Duch rozruchów i rebelii obudził się w mieście i na mnie spada obowiązek przywrócenia porządku chaosie, który wywołał. Albo tego dokonam, albo umrę próbując…







Przepis na czarodziejski przysmak.

Należy gotować dużą ilość akcji aż do jej wrzenia, dodać nieco mniej czarnej magii, wrzucić zwłoki zmasakrowane zaklęciem, przyprawić humorem oraz owiać wonią urokliwego Londynu. Następnie smakołyk podany w tajemniczej oprawie przeanalizować pod koniec męczącego dnia lub na leżaku stopionym w blasku słońca. Tak właśnie wygląda lektura książki Bena Aaronovitcha pt. „Rzeki Londynu”.

Poznajcie Petera Granta, młodego posterunkowego, który właśnie zakończył okres próbny w policji stołecznej lub, przynajmniej czysto teoretycznie, w armii sprawiedliwości. Perspektywy na dalszą karierę nie są nazbyt obiecujące – praca papierowa na pewno nie przynosiłaby takiej satysfakcji jak śledzenie seryjnych londyńskich zabójców. Poza tym jak można inaczej zaimponować seksownej posterunkowej Lesley May? Peter jednak nie musi długo czekać na światełko w tunelu (przynajmniej dopóki nie wie, że to pociąg). Pewnej nocy, podczas dochodzenia w sprawie morderstwa, mężczyzna przesłuchuje pewną osobę, która jest martwa. Dosłownie. Koledzy z pracy raczej nie będą z tego zadowoleni… Entuzjastycznie reaguje zaś nadinspektor Nightingale, swoją drogą ostatni czarodziej w Anglii. Wygląda na to, że Peter Grant zainteresuje swoją osobą nie tylko wołające z biurka prace papierowe…

Nauka na czarodzieja nie jest taka prosta, jak mogłaby się wydawać. Tutaj nie wystarczy latać na miotle, zamieniać piękne dziewczyny w tłuste żaby czy wrzucać do kotła kurze stópki. Peter Grant zajmuje się za to gniazdem wampirów w Purley, wykopuje groby w Covent Garden, próbuje pogodzić boga i boginię Tamizy, bada sprawę zabitego człowieka i to najwyraźniej zmasakrowanego przez potężne zaklęcie. Poza tym coś niedobrego dzieje się z mieszkańcami Londynu. Duch rebelii, rozpaczy i cierpienia rozlewa się na całe miasto, a temu może zaradzić tylko młody czarodziej.

Mieliśmy już do czynienia z czarodziejami i szeroko pojmowaną magią w różnej postaci. Tak samo nie możemy narzekać na brak dobrych powieści kryminalnych czy thrillerów. A co, gdyby połączyć oba niesamowicie ciekawe gatunki? „Rzeki Londynu” stanowią bowiem właśnie taką powieść. Kiedy już myślimy, że zwłoki z papką zamiast mózgu są skutkiem brutalnego morderstwa, okazuje się, iż to zaklęcie ma taką moc. Poza tym, to duch od czasu do czasu zostaje zapytany o okoliczności zabójstw. Kryminalna część fabuły nie traci na tym, ponieważ przy lekturze czujemy się jak w jednej z najlepszych historii o tajemniczych mordercach. Owe połączenie gatunków wyróżnia „Rzeki Londynu” na tle innych paranormali, tudzież powieści fantasy.

Niezaprzeczalnie jednym z największych atutów książki jest niepokojący, tajemniczy, a w tym wszystkim również ironiczny klimat. Groteska wdziera się nie tylko w fabułę, ale także w samą kreację bohaterów. Dramat, brutalność i strach łagodzone są myślami Petera, jego podejściem do życia, swobodnym wręcz wyrazem charakteru. Może zbyt łatwo bohater przyjmuje nadnaturalne fakty i nie ma większych aspiracji, ale w tym wszystkim dodaje historii odrobinę łagodności, ironii i lekkości. Ponadto sama sceneria Londynu niesamowicie oddziałuje na wyobraźnię czytelnika. Peter Grant jest zachwycony, wręcz rozkochany w swoim mieście, co widać przez liczne opisy przeróżnych jego zakątków.

„Rzeki Londynu” to powieść lekka, rozrywkowa, a jednocześnie zaciekawiająca fabułą i tajemniczym klimatem. Zachęcam każdego czytelnika, który lubuje się zarówno w kryminałach jak i książkach fantasy, do zapoznania się z tą lekturą. Z pewnością spędzi z nią ciekawy wieczór i nie raz uśmiechnie się pod nosem.

Ocena: 7/10

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MAG.

wtorek, 17 czerwca 2014

Cięcie - Veit Etzold

Wydawnictwo: Akurat
Ilość stron: 544
Opis: Clara Vidalis, patopsycholożka, profilerka i przede wszystkim świetna detektyw, otrzymuje kopertę z płytą CD. Na płycie znajduje się krótki, ale przerażający filmik - zamaskowany mężczyzna podcina gardło młodej, ładnej dziewczynie.
Kiedy udaje się zidentyfikować ofiarę, policja obstawia jej dom i Clara wchodzi do mieszkania. Nie spodziewa się, że dziewczyna nie żyje od przeszło sześciu miesięcy! Jej ciało leży zabezpieczone na łóżku, pozbawione krwi i zakonserwowane przez specyficzny gatunek robaka, który je zmumifikował.
Kiedy dzięki następnej wskazówce odnalezione zostaje kolejne ciało, Clara nie ma już wątpliwości, że morderca prowadzi z nią niesamowicie wyrafinowaną grę - tym razem zamordowanym jest homoseksualista, który zginął prawdopodobnie jeszcze przed pierwszą odnalezioną ofiarą.





"Jest wszędzie i nigdzie. Zawsze i nigdy. Pojawia się tylko wtedy, gdy zabija. "

Zabójstwo, tajemnica, plątanina fałszywych tropów, okrucieństwo i przerażająca wręcz inteligencja. Brzmi znajomo, nieprawdaż? Każdy kryminał opiera się na tych wątkach, trudno tutaj polemizować. „Cięcie” Veita Etzolda to opowieść o Bezimiennym, zabójcy pozbawionego wszelkich skrupułów.  Jest jednak coś, co sprawia, że książka wyróżnia się na tle innych powieści z gatunku. I tu nie chodzi tylko o porywające perypetie młodych detektywów…

Komisarz Clara Vidals z wydziału psychopatologii w Berlinie zajmuje się ściganiem zabójców grasujących po mieście. Kobieta ma na sumieniu swoją młodszą siostrę, która została zamordowana w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach. Wspomnienia powracają za każdym razem, gdy Clara zmierza tropem najgroźniejszych psychopatów. Zemsta – to główny powód jej działalności. Tym razem przychodzi jej zmierzyć się z niezwykle inteligentnym zabójcą. Jest wszędzie i nigdzie. Zna każdy krok policji, gra z nią jak tylko chce… Jest niczym wirus komputerowy, niewykrywalny. To ON, Bezimienny. Przysyła Clarze filmik, na którym zabija młodą dziewczynę. Ale to nie jedyna wiadomość, jaką chce przekazać… Kieruje policję a fałszywe poszlaki, przy czym wręcz chwali się swoją przebiegłością. Co nim kieruje? Jak długo zamierza zabijać? I najważniejsze – co łączy go z Clarą?

Nie jestem pierwsza…

„Cięcie” to niesamowicie wciągająca lektura, zaciekawia czytelnika od samego początku i tak już trzyma go w swoich mackach aż do końca. Warto zadać sobie pytanie, co jest tym czynnikiem, dzięki któremu tak łatwo można wciągnąć się w opowieść. Osobiście nie mogę powiedzieć, że jest nim zaskakująca, zawiła fabuła. Owszem, zaciekawia, ale nie jest nieprzewidywalna. Łączy wręcz pewne skrajności: nie obfituje w zwroty akcji, a jednak sprawia, że czytelnik musi dowiedzieć się, jak dalej postąpi Bezimienny. Poza tym, nie jest to typowy kryminał czy horror. Nie znajdziemy tu szalonych pościgów, strzelanin, a nawet ciężko odczuć zagrożenie dotyczące nas jako czytelników, a także większego niebezpieczeństwa dla samych głównych bohaterów. „Cięcie” nazwałabym studium psychiki mordercy, docieranie do prawy krok po kroku, poznawanie jego motywów i zamiarów.

Książka, jak na porządną historię o seryjnym zabójcy przystało, nie szczędzi opisów seksistowskich i sadomasochistycznych zapędów, brutalności, emocji, a także lekkiego obrzydzenia. Przerażające co potrafi zrobić człowiek kierowany swoimi nieracjonalnymi celami. Jest to pierwsza książka, z jaką się spotkałam, z tak wyeksponowaną brutalnością oraz psychicznym i fizycznym znęcaniem. Mogło być jeszcze gorzej, zdaję sobie z tego sprawę, ale taka ilość opisów zupełnie wystarcza, żeby utrzymać intrygujący, niepokojący klimat.  

„Cięcie” to jedna z najciekawszych pozycji dla fanów opowieści o zabójcach pozbawionych wszelkich skrupułów. Brutalnych, inteligentnych, przebiegłych i nieprzewidywalnych. Warto wcielić się w postać komisarza, który ma do czynienia z tajemniczymi zabójstwami. Mianownikiem wszystkich morderstw jest jeden cel… i kilkanaście wybranych ofiar. Polecam poszukiwaczom porządnego, ciekawego thrillera.

… i nie jestem ostatnia.

Ocena książki: 7/10
Cytaty z książki "Cięcie" wyd. Akurat.


Strona autora: KLIK



Za lekturę serdecznie dziękuję portalowi Business & Culture.

środa, 4 czerwca 2014

Chłopaki Anansiego - Neil Gaiman

Wydawnictwo: MAG
Stron: 360
Opis: Czytelnicy z Ameryki i całego świata po raz pierwszy poznali pana Nancy’ego (Anansiego), pajęczego boga, własnie w Amerykańskich bogach. Chłopaki Anansiego to historia o jego dwóch synach, Grubym Charliem i Spiderze.

Gdy ojciec Grubego Charliego raz nadał czemuś nazwę, przyczepiała się na dobre. Na przykład kiedy nazwał Grubego Charliego „Grubym Charliem”. Nawet teraz, w dwadzieścia lat później, Gruby Charlie nie może uwolnić się od tego przydomku, krępującego prezentu od ojca – który tymczasem pada martwy podczas występu karaoke i rujnuje Grubemu Charliemu życie.Pan Nancy pozostawił Grubemu Charliemu w spadku różne rzeczy. A wśród nich wysokiego, przystojnego nieznajomego, który zjawia się pewnego dnia przed drzwiami i twierdzi, że jest jego utraconym bratem. Bratem tak różnym od Grubego Charliego, jak noc różni się od dnia, bratem, który zamierza pokazać Charliemu, jak się wyluzować i zabawić... tak jak kiedyś ojciec. I nagle życie Grubego Charliego staje się aż nazbyt interesujące. Bo widzicie, jego ojciec nie był takim zwykłym ojcem, lecz Anansim, bogiem-oszustem. Anansim, buntowniczym duchem, zmieniającym porządek świata, tworzącym bogactwa z niczego i płatającym figle diabłu. Niektórzy twierdzili, że potrafił oszukać nawet Śmierć.



"Życie jest jak piosenka. Choć czasem ze zdartej płyty".


Dziewczynka, która poszukuje przygód tam, gdzie nie powinna. Dziewczynka, która odkrywa alternatywny świat, niemal wyśniony… Dziewczynka, która nie może dać przyszyć sobie guzików. Koralina. Opowieść Neila Geimana, a zarazem moje pierwsze spotkanie z jego twórczością. Baśniowa, magiczna, pełna wyobraźni i subtelnej grozy. Miałam więc podstawy do tego, aby po książce „Chłopaki Anansiego” spodziewać się równie interesującej opowieści. Z chęcią zabrałam się do lektury, ale, niestety, lektura nie spełniła do końca moich oczekiwań.

Gruby Charlie to wyjątkowa jednostka, niezwykle doświadczana przez los pożałowania godnymi sytuacjami. Nie znosi swojego ojca (swoją drogą inicjatora określenia „gruby”), jego ulubionym zajęciem jest oglądanie telewizji, a na swoją narzeczoną, Rosie, nie zwraca większej uwagi. Ponadto oboje nie wiedzą, kiedy odbędzie się ich ślub – choć przecież wypadałoby się w końcu pobrać. Na domiar złego matka Rosie okazuje się być zrzędliwą sknerą, nieufnie nastawioną do Grubego Charliego. Praca z kolei jest coraz bardziej męcząca, ale to nie koniec. Gruby Charlie dowiaduje się o śmierci swojego ojca, a jedyne co ogranicza go przed odtańczeniem tańca radości, to minimalny szacunek wobec innych. Wtedy właśnie dowiaduje się, że jego ojciec był „boskim pająkiem”, istotą nie z tego świata. Okazuje się też, że Gruby Charlie ma brata, Spidera. Ten wprasza się do domu i dosłownie wywraca wszystko do góry nogami. Bo jak tu wytrzymać kąpiąc się w zimnej wodzie, podczas gdy niechciany gość wygrzewa się w pokojowym jacuzzi? I jaka moc kryje się w synach pajęczego boga?

„Chłopaki Anansiego” , czyli Gruby Charlie i Spider, to synowie Pana Pająka poznanego przez większość czytelników w powieści „Amerykańscy bogowie”. Nie czytałam tej książki, dlatego nie będę w stanie dokonać porównania. Całe szczęście, że „Chłopaki Anansiego” stanowią spójną historię, niewymagającą znajomości pierwszej książki. „Amerykańscy bogowie” są zapewnie utrzymani na tym samym poziomie literackim, dlatego raczej nie żałuję, że ich nie czytałam. Niestety, chyba Neil Gaiman nie przekonał mnie do swojego stylu. Wydaje się to być trochę dziwne, ponieważ „Koralina” z kolei bardzo mi się podobała. Przyczyna tkwi w tym, że książka ta ma cechy baśni lub groźnej opowieści dla starszych dzieci. Po „Chłopakach Anansiego” spodziewałam się natomiast trochę poważniejszej historii, z większą ilością horroru i magii. Otrzymałam za to dawkę dziwnego humoru, który jedynie raz wywołał na mojej twarzy mały uśmiech. Bardziej irytowały mnie pewne sytuacje niżeli śmieszyły.

Styl, jakim posługuje się Neil Gaiman, cechuje swoboda, ironia oraz przystępność. Dla mnie – troszkę zbyt banalnie. Większość dialogów między bohaterami to informacje zbędne, nic nie wnoszące do historii. Może tylko odrobinę ‘luźnego’ klimatu, za którym raczej nie przepadam. Ponadto, narrator czasami zwraca się bezpośrednio do czytelnika, zwłaszcza gdy nawiązuje do opowieści o Anansim.  Problem w tym, że w najmniejszym stopniu nie poczułam się odpowiedzialna do jakiegokolwiek zaangażowania w historię. O emocjonalnych odczuciach również nie ma co mówić… Neil Gaiman traktuje bohaterów powierzchownie, nie zagłębia się w ich psychikę, nie kształtuje skomplikowanych charakterów. Prostym przykładem może być sytuacja, gdy do Charliego przybywa Spider. Nieznajomy oświadcza, że jest jego bratem. Co robi Charlie? Otwiera drzwi i proponuje Spiderowi herbatkę. A jak reaguje na fakt, że brat całuje się z jego narzeczoną? Zadaje pytanie „dlaczego”, po czym wszystko wraca do normy. Wszystkie postacie są bowiem bez życia, jakby płaskie i bezuczuciowe.

Neila Gaimana mogę pochwalić tylko na postawie książki „Koralina”. „Chłopaki Anansiego” okazały się dla mnie lekturą zbyt banalną, nieprzemyślaną, prostą i nic nie wnoszącą do mojego życia. Samo czytanie nie przyniosło zbyt wielu emocji, z łatwością mogłam oderwać się od tej książki. Myślę jednak, że są osoby, którym spodoba się styl autora oraz charakterystyczny humor. Neil Gaiman musi dojść z czytelnikiem do porozumienia, ja do tej grupy niestety nie należę. 

Ocena książki:4/10

DODATKI:

Strona autora: KLIK
Poprzednie wydanie:


Serdecznie dziękuję Wydawnictwu MAG za możliwość przeczytania książki.