Książka złodziejem czasu

"Nic tak nie zabija czasu jak dobra książka"

wtorek, 12 grudnia 2017

Skradzione godziny - Maria Solar

Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Ewa Morycińska-Dzius
Stron: 254
Opis: Rosa i Damián mają trójkę dzieci. Mimo że nie czują się ze sobą szczęśliwi, rozstanie nie wchodzi w grę. W tym okresie rozwody w Hiszpanii są jeszcze zabronione. Ich syn, Ramón przyjaźni się z synem Loli i Antonia, Roberto. Młodzieńcy znają się od dziecka i mówią sobie wszystko... przynajmniej do czasu aż odkrywają, że podoba się im ta sama dziewczyna.
Anselmo, dziadek Roberto i jego siostry Any, umiera trzymając w dłoni zdjęcie przedstawiające tajemniczą kobietę oraz notkę: „Powiedz mi, że mnie kochasz”. Śmierć staruszka jest owiana tajemnicą, gdyż Carmen, babcia Ramóna, twierdzi, że... umarł ponownie.
Skradzione godziny to wyjątkowa powieść o rutynie, która zabija żar miłości, pokusach niewiernych kochanków, gorzkim smaku zawodu i ciekawości wkraczania w dorosłość. To sentymentalna podróż po osobowościach zamkniętych w świecie, który choć nie jest odległy czasowo, wydaje się zupełnie inny.

Dwie rodziny.
Jedna tajemnica,
Która powinna coś zmienić.
Ale człowiek nie uczy się na błędach swoich, a tym bardziej czyichś.

Pojawiają się czasem w moim życiu powieści, które nie są dziełami sztuki, można szybko o nich zapomnieć, a jednak uświadamiają mi kilka ważnych prawd. „Skradzione godziny” Marii Solar to bestseller, który skradnie kilka wieczornych godzin, zapewni relaks i odpoczynek, a w tym wszystkim czuć, że ta powieść to coś więcej niż prosta historia. Co takiego znalazłam w tej powieści?

Akcja powieści ma miejsce w Hiszpanii, w czasach przed uznaniem prawa do rozwodów i po rządach Francisco Franca. Część społeczeństwa idzie z duchem czasu, zmienia się jej mentalność, otwartość na to, co dotychczas uważane było za niestosowane. Część natomiast żyje jeszcze pod presją minionego dyktatora, działa w imię przestarzałych norm.  Autorka przedstawia nam dwie rodziny diametralnie się od siebie różniące, a jednak ściśle ze sobą powiązane. Dla obu śmierć dziadka Anselma to początek odkrywania tajemnic, jest to czynnik skłaniający do zmian myślenia między innymi o miłości… Jednak czy wrażliwość i współczucie staną się udziałem rodzin? Czy tragiczna historia miłosna da im do myślenia czy też będzie się powtarzać w następnych pokoleniach?

Celowo nie opowiadam wam dokładnie o co chodzi, ponieważ książka ma ledwo ponad 200 stron i zdradziłabym wam znaczną część fabuły. W książce nie mamy głównego bohatera, powieść skupia się na różnych postaciach z obu rodzin, które związane są przyjacielskimi relacjami, i nie tylko, co okazuje się po śmierci Anselma. Wraz z wyjaśnieniem zagadki historii miłosnej sprzed lat, wyjaśniają się pewne zachowania niektórych z postaci i jest to  świetny zabieg zastosowany przez autorkę. Widzimy wyraźnie ciąg przyczynowo-skutkowy, jak starsze pokolenie wpływa na młodsze, jak postrzegamy temat niewierności, zdrad i oszustwa dokonanych przez rodziców.

„Skradzione godziny” to książka dla mnie smutna i przygnębiająca. Autorka daje bohaterom szanse na naprawę, na refleksję i zmianę zachowania, a oni robią coś zupełnie odwrotnego. Gdy już myślałam, że będzie na koniec pozytywny akcent, że młode pokolenie czegoś się nauczy okazywało się, że niczego nie rozumie z przebytej lekcji. I jest to coś, co ogromnie wyróżnia całą historię. Autorka pokazuje, jak ślepi są ludzie. Nie rozumieją do końca co mówią, ślepo patrzą w jednym kierunku i ciężko im cokolwiek wytłumaczyć. To pierwsza zasmucająca rzecz.

Druga, która wryła mi się w umysł, to to jak łatwo przyzwyczajamy się do tego, że ktoś robi dla nas wszystko. Rodzic, siostra, partner, obojętnie. Poświęca swój czas, serce, często marzenia, szczęście i tak naprawdę własne życie dla nas, a my po pewnym czasie przyjmujemy to za normalność. W książce są co najmniej trzy takie przypadki, między innymi mamy tutaj syna, który obserwuje jak ojciec wyżywa się na matce. Chłopak wie, że coś jest nie tak, ale przecież mama nie protestuje. Robi swoje z pokorą i przeprosinami, a więc taka jej rola, tak być powinno i to sprawia, że czuje się spełniona w swojej roli. To jest straszne. Jednak dobrze ktoś kiedyś powiedział, żeby być doraźnie pomocnym, bo na dłuższą metę nie będziemy już uprzejmymi ludźmi  z dobrym sercem ale niewolnikami. Pod koniec książki pojawiła się mała nadzieja na to, aby zakończyć pewną kwestię w sposób pełen nadziei, ale bohaterowie wszystko zniweczyli kierując się egoizmem i poczuciem, że skoro ktoś już poświęcił wszystko dla kogoś innego, to niech tak już będzie zawsze.

Patrząc na „Skradzione godziny” jako na książkę, powiedzieć można, że jest zwyczajnie przeciętna. Styl autorki jest prosty, dosłowny, nie obfituje w bogate opisy także ciężko odczuć klimat tamtych czasów. Podobnie rzecz się ma z bohaterami. Roberto i Ramon to takie postacie wysuwające się na pierwszy plan i owszem, wzbudzają sympatię, ale nie znamy ich praktycznie wcale. Autorka mam wrażenie całkowicie zaniechała kształtowania charakterów, ponieważ są oni tylko dodatkiem do całej historii, która wydaje się być najważniejsza. Gdyby Maria Solar chciała postawić na portrety psychologiczne i opis tamtej Hiszpanii, wówczas powieść nie miałaby tylko 250 stron. Tak więc „Skradzione godziny” to pozycja lekka, niewymagająca, taka na kilka chwil podczas nudnego wieczoru. I taka była moja pierwsza myśl – średnia powieść, można nie czytać, taka zwyczajna. Z czasem jednak zaczęłam myśleć o całej historii i zauważyłam kilka ważnych rzeczy, o których pisałam wcześniej.

Nigdy wcześniej nie zaznaczałam żadnych cytatów i fragmentów w książkach, ale podczas lektury nie mogłam się powstrzymać. W całej prostocie przekazu zdarzają się niezwykle trafne spostrzeżenia, a te dotyczące ludzkiej natury, egoizmu i głupiego paradoksu powstałego na skutek braku refleksji bohaterów, aż prosiły się o zaznaczenie i nawet komentarz dopisany ołówkiem. To pozwoliło mi znaleźć w historii coś, co ą wyróżnia i jest cenne. Dlatego polecam tak postąpić, w innym przypadku możecie beznamiętnie przeczytać książkę, rzucić w kąt i zupełnie zapomnieć że ją czytaliście.
„Skradzione godziny” wywołały więc mieszane uczucia, ale z czasem zaczynam coraz bardziej doceniać to co Maria Solar ukryła w swojej prostej opowieści. Zachęcam abyście dali tej książce szansę i chwile nad nią pomyśleli, bo naprawdę z banalnej historii może stać się czymś ciekawym i oryginalnym. 

Książkę w dobrej cenie kupicie na stronie Taniej Książki.

sobota, 25 listopada 2017

Nibynoc - Jay Kristoff





Wydawnictwo: MAG

Tłumaczenie: Strzelec Małgorzata

Opis: Córka powieszonego zdrajcy, Mia Corvere, ledwie uchodzi z życiem po nieudanej rebelii swojego ojca. Samotna i pozbawiona przyjaciół ukrywa się w mieście wzniesionym z kości martwego boga. Ściga ją senat i dawni towarzysze jej ojca. Jednakże jej dar rozmawiania z cieniami doprowadza ją do drzwi emerytowanego zabójcy i otwiera przed nią przyszłość, jakiej nigdy sobie nie wyobrażała. Szesnastoletnia Mia zgłębia teraz tajniki fachu u najbardziej niebezpiecznych zabójców w całej 
Republice – w Czerwonym Kościele. W salach Kościoła czeka jej ją wiele zdrad i prób, a porażka oznacza śmierć. Jeśli jednak przetrwa inicjację, zostanie przyjęta w poczet wybrańców Pani od Błogosławionego Morderstwa i znajdzie się o jeden krok bliżej jedynej rzeczy, jakiej naprawdę pragnie.




Jeżeli śledzicie książkowe nowiki, to na pewno kojarzycie „Illuminae”, pozycję, na punkcie której zwariował zagraniczny book tube. Ostatnio głośno zrobiło się na temat innej pozycji Jay’a Kristoff’a, współautora „Illuminae” – „Nevernight”, czyli „Nibynoc”. Nie wiedzieć czemu, w Polsce nie jest na ten temat głośno. Wydawnictwo MAG zrobiło wszystko, co mogło – zachowało oryginalną oprawę, twardą, a także stworzyło czerwone brzegi stron. Mimo wszystko mało słyszałam o „Nibynocy”, a ludzie nawet nie wiedzą co tracą! Spotkałam się z opinią, że z opisu jest to mix znanych już pozycji – „Szklanego tronu” i „Szóstki wron”. Nie jest to prawda, ale owszem, te trzy książki mają wspólną cechę – są po prostu świetne.

Mia Corvere to córka zdrajcy, którego rebelia skończyła się  klęską. Dziewczyna musi uciekać przed żądnym zemsty senatem i towarzyszami jej ojca. Niezwykłe umiejętności rozmowy z cieniami zaprowadzają ją do domu zabójcy, który otwiera przed nią przyszłość mroczną ale dającą nadzieję. Mia postanawia szkolić swoje umiejętności i zgłębić tajemnice darów w Czerwonym Kościele. W towarzystwie najgroźniejszych zabójców Republiki, dziewczyna próbuje przetrwać i dostać się do wybrańców Pani od Błogosławionego Morderstwa. Czy uda jej się przeżyć wśród intryg, morderstw i licznych zdrad? Czy dokona zemsty na tych, którzy zniszczyli jej rodzinę?

Autor stworzył nowy, fantastyczny świat, który pełen jest zachwycających elementów. Trzy słońca wschodzą po sobie, a co kilka lat następuje arcynoc. Cykl życia wyznaczają „nibynoce”, równie jasne jak zwykłe dni, z tym, że zimniejsze. Występują tutaj nadnaturalne moce, takie jak władanie cieniami, tkanie ciał, a w tym wszystkim przewija się motyw bóstw i kultu. Tak misternie skonstruowany świat, z początku ciężki do zrozumienia, skojarzył mi się z tymi znanymi z twórczości Brandona Sandersona, także jego fani z pewnością zakochają się też w Jayu Kristoffie. Szczególnie mam tu na myśli nowelkę Sandersona, „Duszą cesarza”, która opiera się na tkaniu dusz i ma miejsce w orientalnej rzeczywistości. Również bohaterka, Shai, tak jak Mia, jest piekielnie inteligentna, mroczna, silna, cierpliwa i niczym doświadczony drapieżnik potrafi cierpliwie czekać na atak. Nie mówię tutaj od razu o jakimś plagiacie, pragnę jedynie zwrócić uwagę, że „Nibynoc” bardziej odpowiada klimatowi Sandersona niż innym fantastycznym książkom dla młodzieży.

Między zaś „Nibynocą” a „Szklanym tronem” jest przede wszystkim ogromna różnica w sposobie opowiadania historii. O ile „Szklany tron” to dobra opowieść dla młodzieży, tak „Nibynoc” jest już cięższa w treści, a autor w ogóle się nie hamuje – pisze wszystko bez owijania w bawełnę. Takim sposobem mamy tutaj dużo wulgaryzmów, seksu, morderstw, brutalnych opisów i poważnej, mrocznej fantastyki. Sama historia też nie jest tak łatwa w odbiorze jak można by się spodziewać. Podczas lektury musiałam dość mocno skupić się na tym, co czytam, przede wszystkim aby zrozumieć nowy świat. Autor przygotował bowiem wiele szczegółów, które my musimy przyswoić, a także jego styl pisania nie jest najłatwiejszy. „Nibynoc” dostarcza świetnej rozrywki, ale jest to lektura bardziej wymagająca.

Jak  już nawiązuję do tych „podobnych” lektur, napomknę też o tym, co „Nibynoc” ma wspólnego z „Szóstką wron”. Jeżeli czytaliście moją recenzję książek Bardugo to wiecie, że jedną z mocniejszych stron jej powieści są bohaterowie. Jay podobnie wykreował postacie, które się kocha, a czasem też nienawidzi. Także te czarne charaktery wzbudzają duże emocje, a mroczne postaci pierwszo- i drugoplanowe ujmują swoją siłą, humorem, odwagą i stanowczością. A, właśnie! Humor , groteska to w tej pozycji nieodłączny element bohaterów, podobnie jak w „Szóstce wron”.

Nigdy bym nie powiedziała, że „Nibynoc” to przewidywalna ‘kopia’. To zebranie wszystkiego, co najlepsze w tego typu literaturze i podane w nowej, ciekawej otoczce. Ta powieść nieźle zaskakuje, czasem wzrusza, szokuje i nie pozwala się oderwać. Jest bardzo dobrze napisana, przemyślana od A do Z, skomponowana z największą dbałością o szczegóły. To taki wyższy level w odniesieniu do fantastycznych młodzieżówek, przeznaczony dla starszego czytelnika. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać z niecierpliwością na kolejny tom, bo NIE WYTRZYMAM. 

                                                Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu MAG




sobota, 4 listopada 2017

The perfect game. Rozgrywka - J. Sterling

Wydawnictwo: SQN
Stron: 300
Opis: 

On jest rozgrywką, w którą ona jeszcze nie grała.

Kiedy Cassie poznaje w college’u Jacka, postanawia omijać go szerokim łukiem. Gwiazdor drużyny baseballowej uosabia wszystko, czego dziewczyna nie znosi w facetach – jest przystojny, uwodzicielski, pewny siebie, ma wielkie ego i… zabójczo piękne oczy. Sprawy się komplikują, kiedy Jack zaczyna zwracać na Cassie szczególną uwagę. Co tak naprawdę kryje się za jego zainteresowaniem? Czy ma ono jakiś związek z przeszłością dziewczyny? Ile można poświęcić, aby być z ukochaną osobą?






W ostatnim czasie mamy na rynku prawdziwy wysyp powieści NA, które rzadko kiedy są w stanie nas zaskoczyć. Wszystko zaczęło się od nie najgorszego "Hopeless" C. Hoover, które szokowało wszechobecną słodyczą miłości zmieszaną z dramatem tak emocjonującym, że nie sposób się nie zaangażować w historię. Potem już była lawina podobnych powieści, które obecnie nakierowywane są bardziej na erotykę i puste emocje niż na historie miłosne z jakimś większym sensem. "Rozgrywka" to pozycja, która idealnie wpasowuje się w schematy i niczym nie wyróżnia z masy podobnych powieści. Już sam opis mówi nam o historii praktycznie wszystko i nie każe się za wiele spodziewać. Nie mogę powiedzieć, że lektura mnie zawiodła, bo w końcu otrzymałam to, czego się spodziewałam - krótką, prostą i niezaskakującą historię ze schematycznymi bohaterami. A jednak miałam cichą nadzieję, że J. Sterling czymś się wyróżni.

Cassie, młoda, ułożona artystka, poznaje w college'u Jacka Cartera. Chłopak nie pozostaje obojętny żadnej dziewczynie, Cassie natomiast zamiast uganiać się za przystojnym baseballistą, postanawia nie mieć z nim nigdy nic wspólnego. Jack zawsze dostawał to, czego chciał, więc zakazane uczucie jeszcze bardziej go pociąga. Czy faktycznie chodzi tylko o chęć zdobywania? Co kryje się za zainteresowaniem Jacka i czy odważy się zaufać dziewczynie i podarować jej swoje serce? W tej rozgrywce może ucierpieć sportowa kariera lub gorące uczucie. Czy można liczyć na remis?

"Rozgrywka" wpadła w moje ręce przypadkiem. Sama z siebie nie sięgnęłabym po tą powieść, a na pewno nie wydałabym na nią pieniędzy. Ale co miałam zrobić, pewnego nudnego wieczoru, dla odstresowania, po prostu przeczytałam tą książkę, na raz. I to chyba największe atuty tej historii - czyta się ją niezwykle lekko, szybko, zapewnia ona odpoczynek i oderwanie od codziennych spraw. Za to jestem jej wdzięczna, umiliła mi wieczór i jeśli szukacie takiej powieści, niezobowiązującej, to "Rozgrywka" się sprawdzi. Natomiast nie ma co więcej oczekiwać od tej historii, bo jest dokładnie taka sama jak reszta powieści z gatunku. Schematyczność wyziera z każdego zakamarka i mimo że nie czytałam NA nie wiadomo jak dużo, to każdy tą powtarzalność w historii Cassie i Jacka zauważy.

Żeby chociaż bohaterowie byli interesujący, książka tylko na tym zyskałaby naprawdę dużo. Niestety, zapewne już sami znacie Jacka od podszewki, po samym opisie. Standardowy playboy, pewny siebie, niegrzeczny, przystojny, uwodzicielski... I do tego dziewczę, które z założenia miało być artystką, a jednak tej kreatywności i artyzmu w książce nie ma. Autorka mogła bardziej skupić się na ubarwiających historię szczegółach, dać tym bohaterom coś, co sprawiłoby, że byliby wyjątkowi. Rozwinąć temat fotografii i baseballa, sięgnąć po relacje rodzinne i przyjacielskie, a nie wysuwać na pierwszy plan denny wątek miłosny, który w znacznej mierze jest czytelnikowi obojętny. Kartki same się przewracały, a ja pozostawałam niewzruszona i bierna w całej historii.

"Rozgrywka" to kolejny słaby, ale nie rażący głupotą "zapychacz" sklepowych półek pod szyldem "dla młodych dorosłych". Nie jest to książka, którą nazywa się "gniotem", ale jest po prostu taka o, obojętna. Nie trzeba czytać. Jeżeli jednak wpadnie w wasze łapki, to spędzicie przy niej przyjemne kilka godzin. Czasami potrzeba takiej lektury, dla tak zwanego "odmóżdżenia" i nie ma w tym nic złego. Czekam na Wasze wrażenia!

czwartek, 28 września 2017

Ostatnia aria Mozarta - Matt Rees

Wydawnictwo Kobiece
Tłumaczenie: Ryszard Oślizło
Opis:
Jest grudzień 1791 roku. Przebywająca w niewielkiej austriackiej wsi Nannerl, siostra Mozarta, otrzymuje szokujący list z informacją o śmierci brata. Zgodnie z relacją żony, dwa miesiące przed śmiercią wirtuoz zwierzył się jej, że ktoś podał mu truciznę, w wyniku czego jego życie niechybnie zmierza ku końcowi. 
Nannerl niezwłocznie udaje się do Wiednia. Pragnie czym prędzej odkryć mroczną tajemnicę morderstwa. Otoczona oprószonymi śniegiem barokowymi pałacami i urokliwymi kawiarniami rzuca się w wir podejrzeń i intryg, które ukazują ponure sekrety Mozarta. Zazdrosne kochanki, złowieszczy wierzyciele oraz masoni – im bardziej Nannerl zgłębia przeszłość wirtuoza, tym mocniej przeklęty los brata splata się z jej życiem.




Przypuszczam, że każdy z nas słyszał o Wolfgangu Amadeuszu Mozarcie. Może niektórzy z Was są zagorzałymi fanami jego twórczości, ale wszyscy traktujemy jego dzieła z szacunkiem. Mozart niezaprzeczalnie był jednym z największych geniuszy - wirtuozów i kompozytorów, którego utwory nadal są wielce cenione na całym świecie. Wiece też zapewne, że jego zgon do dzisiejszych czasów jest jedną z największych zagadek historycznych. Matt Rees w swojej książce "Ostatnia aria Mozarta" snuje opowieść, która jest dość prawdopodobną wersją wydarzeń dotyczącą śmierci wiedeńskiego wirtuoza. Warto więc przygotować kubek gorącej czekolady, owinąć się w koc, słuchać dzieł Mozarta i dać się zatracić w świeżutkim bestsellerze Wydawnictwa Kobiecego.

W lekturze kryminalnej w tonacji a-moll.

Przenosimy się do Wiednia, do roku 1791, w którym zima jest wyjątkowo sroga. Wolfgang Amadeusz Mozart przeżywa właśnie dynamiczny rozwój swojej twórczości i staje się powszechnie znanym i cenionym na dworze kompozytorem. Sale koncertowe po brzegi wypełniają arystokraci, a jego arie dobrze zna sam cesarz. W pewnym momencie ze zdrowiem Wolfganga zaczyna się źle dziać. Wyznaje swojej żonie, Konstancji, że został otruty i niedługo umrze. Tak też się dzieje zaledwie sześć tygodni później.

Nannerl, siostra Mozarta, to kobieta, która zajmuje się na co dzień domem, mężem i dziećmi z najwyższą starannością. Pewnego dnia otrzymuje list, w którym Konstancja pisze o śmierci Mozarta. Nannerl od dawna nie utrzymywała z bratem żadnego kontaktu, ale czuje, ze powinna przyjechać do Wiednia i zbadać sprawę jego rzekomego otrucia. Powolne śledztwo zaprowadzi ją do masońskich lóż, tajemnej wiedzy, odkryje tajemnice spisków i wielkiej polityki. Co z tym wszystkim miał wspólnego Mozart? Jakie tajemnice skrywają jego dzieła? I jak wolnomularze są powiązani z tajnymi agentami Prus?

Przed lekturą "Ostatniej arii Mozarta" zbytnio nie wczytywałam się w opis na tylnej okładce. Przeżyłam niemały szok, gdy dość szybko Nannerl wpadła na trop masonerii. W dzisiejszych czasach bardziej słyszy się o teoriach spiskowych dotyczących wyznawców Najwyższego Architekta, dlatego zagłębienie się w ten temat na inny sposób uważam za jeden z największych plusów książki. Pomijane są kwestie wszelkich groźnych idei, patrzymy na ten ruch społeczny z perspektywy osiemnastowiecznej. Prym w umysłach ludzkich wiodła idea oświecenia, masoneria zaś zdawała się być wyjątkowo w nim utwierdzona i pożyteczna. Miała na celu głównie zrzeszanie osób o różnych wyznaniach i poglądach, kładła nacisk na duchowość i jednocześnie rozwój jednostki. Stała jednak w pewnym stopniu w opozycji do władzy cesarskiej. Dlatego też podejmowano środki ostrożności aby trzymać ruch w ryzach, zabraniano tworzenia nowych lóż i przeciwdziałano szerzeniu masońskiej symboliki.

I w tym wszystkim wraz z główną bohaterką spotykamy się z twórczością Mozarta oraz jego koneksjami z "braćmi", innymi członkami loży wolnomularzy w Wiedniu. Odkrywamy ukryte przekazy w ariach, prostych z pozoru tekstach i księgach pamiątkowych. Do tego wiele wspólnego z Mozartem ma polityka, także ta zagraniczna. Matt Rees porusza temat szpiegostwa, łapówek, rewolucji, przedstawia dość prosto łatwe mechanizmy podsycające bunt.  Nie ma natomiast czego się bać, ponieważ fabuła powieści jest dość prosta, przystępnie napisana i łatwa do zrozumienia. "Ostatnia aria Mozarta" jest tylko takim napomknięciem o masonerii i przypuszczalnie istniejących kiedyś przekrętach politycznych. Daje nam tylko namiastkę wiedzy a stawia na relaks i wzbudzanie ciekawości czytelnika. Dlatego temat, który można by rozwinąć w kilkutomowej encyklopedii, Matt Rees przedstawia bardzo powierzchownie. "Ostatnia aria Mozarta" jest książką, która trafi do dużej rzeszy odbiorców i nastawiona jest na to, aby zaciekawić czytelnika tematem tajemniczej śmierci Wolfganga. Przez fabułę powieści po prostu się płynie, lekko, bez większego zaangażowania umysłowego.

Nannerl to prosta kobieta, z tym że niezwykle uparta i zdeterminowana aby odkryć kto i dlaczego otruł jej brata. Tak jak praktycznie wszystkie ówczesne kobiety, nie ma najmniejszego pojęcia o polityce, a tym bardziej o tajnych ruchach myślowych. Dlatego jej śledztwo momentami wydaje się błahe, proste, a niektóre rozwiązania kolejnych zagadek nasuwają się praktycznie same. Dlatego jeśli ktoś jest w tych tematach laikiem, tak jak główna bohaterka, powolny i prosty rozwój historii przypadnie mu do gustu. Strony praktycznie przewijają się same, całą powieść można połknąć w jeden wieczór. Podczas czytania nie doznamy szoku, ogromnych zwrotów akcji, a przy lekturze najbardziej trzyma nas ciekawość i dalsze poczynania bohaterki. Autor sam przyznaje, że celowo utworzył taką kompozycję historii, utożsamił ją z tonacją a-moll. Początkowy spokój bohaterki zostaje zakłócony listem o śmierci Mozarta, potem następuje spokojne i powolne poszukiwanie odpowiedzi, a na koniec ciekawe i satysfakcjonujące rozwiązanie. Ta powieść to utwór, przepełniony klasycyzmem, ma swój wyraz i klimat. Niektórzy będą zachwyceni tym, że w prostej opowieści odnaleźć można muzyczne "smaczki".

"Ostatnia aria Mozarta" jest napisana niezwykle prostym i lekkim językiem, a mimo to ma swój klimat. Pomijając kwestie muzyki i twórczości wiedeńskiego wirtuoza, opowieść wydaje się być idealna na zimowy wieczór. Główna bohaterka często pije gorące trunki, herbatę lub gorącą czekoladę, a na dworze Austriackim panuje sroga zima. Lektura przynosi swoistego rodzaju spokój i ukojenie, dlatego idealnie nada się dla osób zmęczonych wymaganiami dnia.

Książka jest historią hipotetyczną, nie do końca udowodnioną. Postacie są zaś autentyczne, autor podkreśla ich losy i pewne kwestie, które odrobinę zmienił. Koneksje Mozarta z lożą masońską są udowodnione, także teoria o jego otruciu jest coraz częściej przyjmowana za najbardziej prawdopodobną. Znane są też przypadki szpiegostwa policji pruskiej oraz morderstw w imię obrony tajemnic politycznych. Tak wiec dzieło Rees'a można uznać za mieszankę fikcji historycznej z faktami potwierdzonymi przez historyków. Szkoda tylko, że tak naprawdę chyba nigdy się nie dowiemy co naprawdę ukrywał Mozart. Przynajmniej możemy czytać historie taka jak ta i wyobrażać sobie opowieści, które mogły, a nie musiały mieć miejsca. Serdecznie polecam. 

W Taniej Książce kupicie "Ostatnią arię Mozarta" w atrakcyjnej cenie :)



wtorek, 26 września 2017

Endgame, czyli Gra Ostateczna

Opis wydawcy:
Przybyli przed dwunastoma tysiącami lat. Zeszli z gwiazd pośród dymu i ognia, stworzyli ludzkość i pokazali nam, jak żyć. Pragnęli złota i zbudowali pierwsze cywilizacje, aby im go dostarczyły. A kiedy dostali już to, czego chcieli, opuścili nas. Odchodząc, obiecali, że któregoś dnia powrócą, a gdy tak się stanie, rozpocznie się gra. Gra, która zadecyduje o naszej przyszłości. Oto Endgame. Przez dziesięć tysięcy lat żyli w ukryciu. Dwanaście starożytnych ludów. Każdy z nich musiał wybrać swojego Gracza. Szkolono ich z pokolenia na pokolenie, pokazano, jak posługiwać się bronią, językami, historią, taktyką, kamuflażem. Jak zabijać. Razem Gracze reprezentują sobą wszystko: siłę, dobroć, okrucieństwo, lojalność, mądrość, głupotę, brzydotę, pożądanie, niegodziwość, kapryśność, piękno, wyrachowanie, lenistwo, entuzjazm, słabość. Są dobrzy i źli. Jak ty. Jak my wszyscy.
Oto Endgame.
Kiedy rozpocznie się gra, będą zmuszeni odnaleźć trzy klucze ukryte gdzieś na Ziemi. Jedyną regułą Endgame jest brak reguł. Ktokolwiek znajdzie klucze, wygrywa. Endgame. Wezwanie opowiada o poszukiwaniach pierwszego z nich. Ale to nie tylko historia o początkowym etapie zmagań Graczy, to także zagadka. Zaprasza czytelnika do wzięcia udziału w jego własnym Endgame i podjęcia próby rozwikłania tajemnicy. Komu się powiedzie, odnajdzie skrzynię pełną złota.


Chyba każdy fan literatury zgodzi się ze mną,  że temat końca świata w ogóle nie jest nam obcy. Od "Igrzysk śmierci" pokazujących brutalną acz niezwykle realistyczną przyszłość, poprzez "Podzielonych" traktujących o nielegalnym handlu ciałami niechcianych dzieciaków, "Niezgodną" okrzykniętą hitem książkowym i filmowym, kończąc na nieskończonej ilości ciągle wydawanej w tym tonie literatury. Ciężko więc uwierzyć, że można oczytaną osobę jeszcze czymkolwiek zaskoczyć. Na "Endgame" trafiłam całkiem przypadkiem i o ile sam opis nie do końca mnie przekonywał, to wnętrze już przesądziło sprawę o kupnie. Zobaczyłam wiele zdjęć, wzorów, łamigłówek, obcych języków, schematów i notatek. Forma bezsprzecznie zachwyca, a jak jest z treścią?

Wyobraź sobie, że możesz mieć wpływ na losy świata. Może to mało powiedziane - możesz bowiem uratować go od apokalipsy. Jesteś człowiekiem niezwykłym, jednym z dwunastu potomków niezwykłych rodów, szkolonych po to, by zagrać w Grę Ostateczną - Endgame. Pewnego dnia otrzymujesz wezwanie, wiesz co zwiastują spadające na planetę meteoryty. Nie ma ucieczki, nie ma odwrotu. Musisz znaleźć trzy klucze ukryte na Ziemi, rozwiązywać zagadki i pamiętaj - czas upływa. Zwycięzca może być tylko jeden.

"Endgame" to pozycja, która zasługuje na szczególną uwagę. Przede wszystkim dlatego, że jest niezwykle realistyczna. Może nie mamy dowodów na to, że na samym początku to kosmici stworzyli ludzkość i zadbali o jej rozwój oraz umiejętność przetrwania, ale jednak spotykamy się z różnymi tezami. I może losy Ziemi nie będą zależne od nastolatków, którzy będą musieli rozwiązywać łamigłówki ale... Kto wie... Sami autorzy stwierdzają, że spora część książki to fikcja, ale wiele zawartych w niej informacji to rzetelna prawda.

"Endgame" to niesamowite doświadczenie, świetnie dopasowane do realiów dzisiejszych czasów. Pomijając kwestię samej kreacji świata, o której już wspomniałam, mamy tutaj interakcję fabuły z samym czytelnikiem. To bardziej "projekt multimedialny" niż zwykła książka. Wymaga ogromnego zaangażowania od odbiorcy, łączenia faktów, doszukiwania szczegółów i przeżywania akcji na swój własny sposób. Dlatego też "Endgame" nie jest lekturą łatwą i szybką, a często niemożność rozwiązania zagadki potrafi mocno zirytować. Co ciekawe, swego czasu można było wygrać trzy miliony dolarów za rozwiązanie zagadki, więc dodatkowo czuć pewną, może nie presję, ale rywalizację. Taką rzeczywistą. "Endgame" to książka, jedna pozycja i gra, w którą grają miliony czytelników. Z tego co się orientuję czas na rozwiązanie zagadki i nagrodę już minął ale mimo wszystko - warto wciągnąć się w te łamigłówki. Jest to niezwykle zajmujące i świetnie wypełnia wolny czas w interesujący i niezwykły sposób.

Ta książka buzuje akcją. Nie mamy tu pięknych zdań, które można z lubością zaznaczać fiszkami, nie znajdziemy długich opisów. Jeżeli już to są to raczej okrutne, dosadne opisy, które mogą lekko obrzydzać młodego odbiorcę. Nie brakuje w "Endgame" zwrotów akcji, ale też znajdziemy kilka przewidywalnych wątków. Tutaj mamy skupić się na akcji, na zagadkach, morderstwach, intrygach i bohaterach, którzy mimo iż różni, to wzbudzili moją sympatię. Każdy rozdział skupia się na innym bohaterze i jest to zabieg zwykle w książkach pożądany. Daje nam możliwość różnych spojrzeń na sprawę, możemy także lepiej związać się z danymi postaciami.

"Endgame" to połączenie realizmu i fikcji, zagadek i pełnej akcji fabuły, odpoczynku i wysiłku dla czytelnika. Myślę, że znajdzie spore grono odbiorców. Nie wiem dlaczego, ale ta pozycja wydaje mi się idealna aby odciągnąć bliską osobę od geekowej fascynacji grami komputerowymi i dać jej doświadczenie multimedialne w formie książki. Pieniędzy już nie wygracie, ale spróbujcie rozwiązywać zagadki razem z bohaterami. Polecam "Endgame" i chętnie sięgnę po kolejne części. 

czwartek, 14 września 2017

Różaniec - Rafał Kosik

Opis wydawcy:
Różaniec opowiada o Warszawie przyszłości, przyszłości, która – miejmy nadzieję – nigdy nie nadejdzie. Zwykły człowiek w niezwykłym świecie, wmanipulowany w tryby wielkiej polityki, która i tak niewiele znaczy wobec mechanizmów rządzących Różańcem.

Rafał Kosik już w Verticalu i Kameleonie pokazał siłę swojej wyobraźni. Oryginalna wizja science fiction Różańca dostarczy Wam nowych czytelniczych wrażeń.

Więcej informacji znajdziecie TUTAJ.





Nigdy nie przepadałam za polskimi pisarzami i, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego. Chyba panuje takie przekonanie, zwłaszcza wśród młodych czytelników, że to co amerykańskie jest z zasady lepsze. Postanowiłam jakiś czas temu przekonać się na własnej skórze czy i jak dobrzy są nasi pisarze. Wraz z „Różańcem” Rafała Kosika nadarzyła się do tego świetna okazja. I muszę stwierdzić, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Obecnie mój najważniejszy cel czytelniczy to zapoznać się z innymi książki pana Kosika, bo jeżeli są tak dobre jak „Różaniec”, to chyba znalazłam pisarza wybitnego.

Świat przyszłości, świat, w którym Niesłońce wschodzi i zachodzi według zaprogramowanego cyklu godzinnego. Warszawa to jeden z pierścieni, które tworzą razem Różaniec. Jest miastem zamkniętym, zawieszonym w galaktyce jak wszystkie inne. Społeczeństwo jest trzymane w ryzach przez program g.A.I.a, który pierwotnie miał wspomagać funkcjonowanie organów władzy. W pewnym momencie wchłonął wszystkie inne oprogramowania i przejął nad Warszawą całkowitą kontrolę. Każdy obywatel ma pewien poziom PZ (Punktów Zagrożenia), które mają określać zdolność do szkodzenia społeczeństwu. Wszelkie trudne przejścia, przestępstwa i błędy to kolejne punkty, których określony poziom powoduje aktywację Prowokacji. Obywatel poddawany jest próbom, które mają na celu obniżenie PZ, albo wręcz przeciwnie – podwyższenie aż do Eliminacji. Eliminacja to proces, w wyniku którego człowiek znika bez śladu. Wszelkie dane osobiste znikają, tak jakby nigdy nie istniał. Po Eliminacji już nikt nie wraca. Przynajmniej tak było dotąd…

W „Różańcu” nie ma głównego bohatera, takiej tezy się trzymam, choć na początku można odnieść wrażenie, że jest nim Paweł Harpad. Nuzzler, czyli jedyna osoba, która ma wgląd w bazę danych programu g.A.I.a. Zarabia przez sprawdzanie dla klientów ich poziomu PZ. Taka umiejętność nie mogła pozostać niezauważona przez ludzi, którzy chcą ją wykorzystać do celów politycznych. Harpad, obawiając się o życie swojej córeczki Marysi, staje się pionkiem w grze, która pochłania za sobą wiele ofiar.        

Czytelnik już od samego początku lektury zostaje wrzucony w zupełnie nową rzeczywistość. Na początku ciężko jest się odnaleźć, ale z kolejnymi stronami wszystko zaczyna się układać w skomplikowaną i pełną zaskoczeń opowieść. Ostatecznie jednak nie wszystko do końca staje się jasne i, co mnie najbardziej nurtuje, historia Pierścienia Warszawy pozostaje praktycznie nieruszona. A czytelnik aż dopomina się wyjaśnień. W jaki sposób świat zamienił się w Różaniec, jak funkcjonuje kontakt międzymiastowy, czy była jakaś wojna i jak to wygląda pod kontem egzystencji w galaktyce. Elementem łagodzącym jest fakt, że sami bohaterowie nie mają dużego pojęcia o tych kwestiach. Ponadto autor skupia się przede wszystkim na dylematach moralnych, akcji, intrygach, polityce i wskazuje na skazy społeczeństwa.

Rafał Kosik to świetny pisarz, tego nie można podważyć. Pisze konkretnie, ciekawie, prosto a jednak wymagająco. Często posługuje się ironią, czarnym humorem i paradoksem. Odpowiednio buduje napięcie, ponieważ już średnio po 100 stronach akcja nabiera szaleńczego tempa i nie sposób przestać czytać. Jednocześnie czytelnikowi towarzyszy cały biuletyn emocji, ponadto często dostaje szoku. Tak, Rafał Kosik potrafi zaskoczyć i nie raz złamać serce zwrotami akcji… Intryga wchłania kolejną intrygę i po pewnym czasie nie jesteśmy w stanie określić prawdziwych intencji żadnej z postaci. W tym niebywale umiejętnym kunszcie literackim odnajdziemy inteligentne rozważania w niezanudzającej formie. Mam tutaj na myśli debatę polityczną oraz rozmowy w więzieniu. Nie mamy tutaj jednoznacznie narzuconego przez autora poglądu, także nie mamy przykazane, aby uważać któregoś z bohaterów za „lepszego”. Dialogi to wymiana inteligentnych argumentów postaci o różnych poglądach na społeczeństwo i rolę programu g.A.I.a.  Każdy z bohaterów ma w tym momencie wiele racji, ale już ocena wszystkiego pozostawiona jest dla czytelnika.

Świat „Różańca” pod względem technologicznym wydaje się być odległy, ale patrząc na społeczeństwo, politykę i kłamstwa mediów, jest niepokojąco nam bliski. Wrażenie to wzmaga wgląd czytelnika w różne organy sprawujące władzę. Narrator skupia się na przeróżnych osobistościach, w tym na nuzzlerze, policjantce, więźniu, prezydencie, kandydatach, a także na człowieku pracującym w Eliminacji. Nie sprawia to wrażenia chaosu, a wręcz pozwala czytelnikowi jeszcze bardziej wciągnąć się w akcję. Poznajemy świat „Różańca” z różnych perspektyw, a temu wszystkiemu praktycznie zawsze towarzyszy podłość ludzi dbających jedynie o swój interes. Ta książka, jestem pewna, wzmaga świadomość społeczną, nakazuje zastanowić się nad tym, czym i jak ważne jest prawo oraz w jaki sposób media na nas oddziałują.


„Różaniec” to powieść rewelacyjna. Lekkie sf, fantastyka socjologiczna i opowieść o dzisiejszym świecie w jednym. Napisana konkretnie, przemyślanie, zaskakująco, jest pochłaniająca i momentami szokująca. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek przeczytam tak genialną książkę spod pióra polskiego autora. Nic nie mogę dodać – niektórzy mówią „Kosik to życie” i musi być w tym prawda. Mam nadzieję, że inne powieści autora będę na równie wysokim poziomie. 

Moja ocena książki: 8/10


Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Powergraph.


Książki. Magazyn do czytania

Kochani książkoholicy!

Jeżeli, tak ja, lubicie w czasie wolnym od czytania książek zagłębiać się w internetowej sferze nowinek wydawniczych, a także tych związanych z autorami, motywami literaturowymi, zapoznawać się z wywiadami i udzielać się na forach, to polecam wam nową formę, w której znajdziecie wszystko w jednym miejscu.  Zaparzcie dobrą herbatę i sięgnijcie po „Książki. Magazyn do czytania”!


Konkrety czy wypełniacze stron?

Zdarzyło mi się do tej pory sięgać po różnego rodzaju gazety, jednak praktycznie za każdym razem irytował mnie natłok reklam, mało interesujące artykuły traktujące powierzchownie o danym temacie i po prostu mało konkretów. Tutaj było zupełnie inaczej.

„Książki. Magazyn do czytania” to około 150 stron, które napakowane są treścią. Treścią, która zainteresuje miłośników literatury, a także potencjalnie każdego dorosłego. Mamy tutaj bowiem przewagę obszerniejszych artykułów, które traktują o tematach ciekawych, czasem kontrowersyjnych, a tylko przy okazji podawana jest pozycja, do której dany temat nawiązuje.  Tak więc jeżeli artykuł Wam się spodoba i będziecie chcieli bardziej zgłębić dany problem, możecie sięgnąć po polecaną książę. Autorami są zwodowi krytycy literaccy a także osoby znane z książkowych kanałów na YouTube. Miło było zaczytywać się w tekstach ludzi, których na co dzień słucham, oglądam i traktuję jako czytelnicze autorytety.

I tak tematami najciekawszymi według mnie w tym numerze są:

- pornografia, a właściwie czym jest. Jak przez wieki była postrzegana, czy samo działanie na zmysły odbiorcy przekreśla dane dzieło, jak motywy erotyczne ewoluowały w literaturze. I czy forma może w jakiś sposób zmienić odbiór zmysłowych scen.

- celibat, a dokładniej jego konstruktywna krytyka. To wyjątkowo ciekawy artykuł, oparty na badaniach pewnego uczonego, który za wyniki został zwolniony z pracy na uczelni wyższej. Księża sami przyznają, że chcieliby żyć w związku, a brak edukacji seksualnej sprawia, że nie są nauczeni radzić sobie z pożądaniem, tak naturalnym i wymagającym zaspokojenia.

- fani Gombrowicza będą zachwyceni artykułem numeru, czyli „Co widział Gombrowicz kiedy patrzył na Polaków?”. Inteligentny tekst z zastanawiającą konkluzją.

- artykuł o najnowszej (w Polsce, ponieważ ogólnie jest to debiut) książce Hany Yanagihary, autorki „Małego życia”. „Ludzie na drzewach” to powieść, której treść zostaje nam dobrze przybliżona więc możemy samodzielnie ocenić, czy chcemy po tą niewątpliwie wymagająca lekturę sięgnąć.

- popularna staje się Elżbieta Cherezińska, która pisze książki traktujące o najważniejszych wydarzeniach w historii Polski. „Kobiety grają o ton” to odniesienie do kultowej serii George’a R. R. Martina, z której siłę czerpią żeńskie postaci u Cherezińskiej.


Nowości, o których byśmy nie wiedzieli

Prawie codziennie staram się śledzić nowinki wydawnicze, a  i tak o znacznej większości nie miałabym pojęcia gdyby nie magazyn. Krótkie opisy, zwięzłe recenzje i wywiady z autorami sprawią, że każdy znajdzie coś dla siebie. Mi osobiście najbardziej spodobał się wywiad z Niną Reichter, której nowa powieść „Love line” już niedługo trafi na półki księgarni. Swoją drogą doznałam niemałego szoku, że autorka „Ostatniej spowiedzi” to Polka!

„Książki. Magazyn do czytania” to prawdziwa gratka dla tych, którzy mają wolne chwile na ciekawe, krótkie formy tekstowe oraz chcą być na bieżąco z nowinkami wydawniczymi.


Teraz herbatka i do czytania!

Jeżeli jesteście zainteresowani tym numerem "Książki Magazyn do czytania", zapoznajcie się z fragmentami artykułów, możecie też zakupić prenumeratę cyfrową. 


wtorek, 12 września 2017

Zakon mimów - Samantha Shannon

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Stron: 533
Opis: Paige Mahoney uciekła z brutalnej kolonii karnej Szeol I, ale jeśli myślała, że to koniec jej problemów, to bardzo się pomyliła. Od teraz jest bowiem najbardziej poszukiwaną osobą w Londynie. Kiedy Sajon zwraca swoje wszystkowidzące oko w stronę Paige, mim-lordowie i mim-królowe gangów miasta zostają zaproszeni na bardzo rzadkie wydarzenie. Jaxon Hall i jego Siedem Pieczęci są gotowi na pojawienie się w samym centrum uwagi. W społeczności jasnowidzów pojawia się jednocześnie coraz więcej gorzkich oskarżeń, a za każdym rogiem czają się mroczne sekrety. Z cieni wypełzają Refaici...



"Nadzieja to fundament rewolucji. Bez niej jesteśmy tylko prochem, który czeka, aż porwie go wiatr."


„Zakon mimów” to długo wyczekiwana kontynuacja niesamowitego „Czasu żniw”, który zmieszał niepokojącą wizję przyszłości z całkiem nowym wątkiem fanastycznym i światem starannie wykreowanym od samej podszewki. Przyznam, że miałam wobec drugiej części serii spore oczekiwania, które niestety początkowo były powodem mojego zawodu. Całe szczęście, w porę wszystko wróciło do normy i ostatecznie otrzymałam opowieść z samych wyżyn fanastyki, chociaż i tak „Czas żniw” zdecydowanie góruje nad swoją kontynuacją.

Paige Mahoney powraca do SajLo wraz z garstką jasnowidzów, którzy przetrwali ucieczkę z kolonii karnej Szeol I. Każdy z nich musi ukrywać się przed nieznającym litości dla odmieńców Sajonem. Paige pragnie powiedzieć wszystkim o mordach w kolonii i bezlitosnych rządach Refaitów, jednak nikt nie bierze jej słów na poważnie. Dopiero wtedy dziewczyna dowiaduje się, że większość mim-lordów martwi się jedynie o zyski i reputację. Dotychczasowe bezpieczeństwo zapewniane przez syndykat okazuje się być dla wszystkich odmieńców złotą klatką. Londyn potrzebuje nowego przywódcy, nowego Zwierzchnika, który położy kres władzy Refaitów, handlowi ludźmi i politycznym spiskom. A kto, jak nie Paige, lepiej sobie z tym poradzi?

Akcja „Zakonu mimów” rozpoczyna się we wrześniu 2059 roku, praktycznie w tym samym miejscu, w którym z bohaterami rozstaliśmy się w poprzednim tomie. Widzimy tragiczny finał spektakularnej ucieczki z Szeolu I, ale powrót Paige powinien oznaczać ostateczne zwycięstwo. Niestety, kolejne karty powieści rozszarpują nasze nadzieje na drobne kawałeczki. Spokój, poukładanie spraw, zniszczenie zagrożenia – tego się spodziewamy. Tak naprawdę w tym tomie autorka ukazuje nam pewne tajniki Londyńskiego świata, niedołęstwo polityki i ogromną niesprawiedliwość.  Pozornie poukładane życie jasnowidzów zostaje przekształcone w dobrowolne więzienie, a władza w obliczu zagrożenia, jakim jest Paige, posuwa się do najbardziej nieetycznych poczynań. „Zakon mimów” jest bowiem książką o poszukiwaniu wolności, o uzyskiwaniu nowej tożsamości na skutek buntu wobec świata, któremu powinno się być za wszystko wdzięcznym. Problem w tym, że wdzięczność dla świata a oddanie jemu swojego życia i tożsamości to zupełnie inne rzeczy.

Wspomniałam już, że początkowo byłam lekturą zwyczajnie zawiedziona. Nie potrafiłam na nowo wciągnąć się w świat stworzony przez Samanthę Shannon, mój mózg jakby nie nadążał za wydarzeniami. Wydawało mi się, że przez pierwsze 200 stron zupełnie nic się nie dzieje, a poziom tej książki w odróżnieniu do poprzedniczki spadł na dno oceanu i pocałował muł.  Może to moje wrażenie spowodowane właśnie niemożnością ponownego wniknięcia do historii z odpowiednią dawką dociekliwości, a może faktycznie fabuła potrzebowała w tym wypadu czasu aby rozkręcić się na dobre. Po przebrnięciu przez prawie połowę lektury, nagle coś się zmieniło i nie potrafiłam się od niej oderwać. Zaczęłam w końcu łączyć fakty, czuć napięcie i niepewność. Zrozumiałam sens politycznych intryg, jej związek z Refaitami i gangiem Szmacianych Kukieł. Akcja znacznie przyśpieszyła i już do końca nie pozwalała się nudzić. O końcówce już nawet nie wspomnę. Zamknięciu książki towarzyszyło wybałuszenie oczu.

To był właśnie ten moment, kiedy twój mały świat się wali i masz ochotę spotkać się czołem z własnym biurkiem.

No cóż, z jednej strony niezadowolenie i szok – z drugiej strony ogromna satysfakcja, że autorka odważyła się tak zaskoczyć czytelnika. Ja nie chcę, ja POTRZEBUJĘ kolejnej części, jak najszybciej.

„Zakon mimów” to bardzo dobra książka, choć trochę słabsza od swojej poprzedniczki, nadal zasługuje na ogromne wyróżnienie wśród tego typu literatury. Moim skromnym zdaniem, „Miasto kości” do „Czasu żniw” się nawet nie umywa, chociaż każdy może mieć co do tego odmienne zdanie. Zdecydowanie polecam tą serię, świat stworzony przez Shannon to miejsce, które powinien odwiedzić każdy zwolennik obfitującej w zaskoczenia i emocjonującej lektury. 

Cytat ze wstępu pochodzi ze str 512 "Zakon mimów" S. Shannon

Czas żniw - Samantha Shannon

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Stron: 515
Opis: Rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Jej szefem jest Jaxon Hall, na którego zlecenie pozyskuje informacje, włamując się do ludzkich umysłów. Paige jest śniącym wędrowcem i w świecie, w którym przyszło jej żyć, zdradą jest już sam fakt, że oddycha. Pewnego dnia jej życie zmienia się na zawsze. Na skutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do Oksfordu – tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat utrzymywane jest w sekrecie. Kontrolę nad nią sprawuje potężna, pochodząca z innego świata rasa Refaitów. Paige trafia pod protektorat tajemniczego Naczelnika – staje się on jej panem i trenerem, a zarazem jej naturalnym wrogiem. Jeśli Paige chce odzyskać wolność, musi poddać się zasadom panującym w miejscu, w którym została przeznaczona na śmierć.


" Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić."

Wyobraź sobie, że wśród nas żyją Oni. Niezwykli, ponadprzeciętni, różnorodni i… bezlitośnie tępieni jasnowidze. Siedem zdolności dzieli ich na tych mniej ważnych i na tych, którzy mają wpływ na senne krajobrazy i jednocześnie Zaświaty, utrzymujące każde istnienie. Jest rok 2059. Sajon opanował znaczną część świata wprowadzając surowe zasady – jasnowidze muszą zostać usunięci ze społeczeństwa.  Ludzie, niewidzący i nieświadomi otaczającej ich duchowej rzeczywistości, prowadzą zwykłe, monotonne życie. Tak też powinni ukrywać się jasnowidze. Część z nich jednak nielegalnie wykorzystuje swoje umiejętności w tajemnych syndykatach. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Pozyskuje informacje włamując się do ludzkich umysłów, do ich sennych krajobrazów. Dziewczyna jest rzadko spotykanym, niezwykle silnym rodzajem jasnowidza – śniącym wędrowcem. Jej zakazana działalność kończy się wraz z przybyciem do Szeolu I, z którego już nikt nie wraca.

Kolonia karna dla jasnowidzów, Szeol I, istnieje od dwustu lat. Co dekadę odbywają się Żniwa, czas żywych zbiorów, czas okrutny dla jasnowidzów, czas satysfakcji dla kontrolujących Szeol Refaitów. Owa tajemnicza rasa obojętna jest na cierpienie innych, a nieposłusznym nie okazuje litości. Paige nie poddaje się surowym, okrutnym zasadom Refaitów. Zrobi wszystko, żeby wrócić do Londynu i zniszczyć Szeol I, który na przestrzeni dwóch wieków zatracił życie wielu jasnowidzów oraz ludzi pozyskanych ze Żniw. Dar, który posiada, może okazać się jednak niewystarczająco silną bronią…

„Czas Żniw” Samanthy Shannon już na samym wstępie zasypuje czytelnika wieloma zdarzeniami, dziwacznymi nazwami oraz ciężko zrozumiałym opisem funkcjonowania Sajonu. Wraz z otwarciem książki, można mieć wrażenie, że nagle wpada się w zupełnie inny, fascynujący świat o bardzo złożonej budowie. Następnie akcja płynąca w ekspresowym tempie pochłania bez reszty tak, że odbiorca stopniowo układa skomplikowaną konstrukcję funkcjonowania miasta oraz jego społeczeństwa w logiczną całość.  Dla lepszej orientacji w świecie stworzonym z pewnością pomocny okaże się słowniczek zamieszczony na samym końcu książki. Tutaj kłaniam się wydawnictwu za trud przetłumaczenia wszystkich nazw w oryginalnym kontekście. Sam tytuł (ang. „The Bone Season”) został zamieniony w taki sposób, aby oddawał jego pierwotną dwuznaczność. Prawidłowa interpretacja dotyczy bowiem czasu pozytywów, obfitości, a jednocześnie czasu zbioru żywego żniwa. Z tego względu nikomu nie polecam lektury w języku oryginalnym, z wyjątkiem osób wykazujących umiejętność zauważenia i prawidłowego zrozumienia angielskiej gry słów.

Książka, będąca zarazem pierwszą częścią siedmiotomowego cyklu, ma w sobie wiele zalet. Rozpocznę od krótkiej analizy fabuły powieści, która niektórym czytelnikom może wydawać się męcząca lub schematyczna. Surowe prawo władz – obecne. Odmienność głównej bohaterki – tak jest. Walka i trudy w starciu z okrutną kontrolą jej życia – jak najbardziej. Nie należy jednak poprzestawać na powtarzających się motywach, w końcu jest to lektura o świecie przyszłości. Istnieje bowiem wiele powodów, dla których „Czas Żniw” należy wynieść na piedestał innych dystopijnych i fantastycznych powieści. Autorka w swoim dziele daje ujście niesamowitej, bezgranicznej wyobraźni. Mamy tutaj do czynienia z wielowątkowością, tajemniczością świata przedstawionego, niesamowitymi nadnaturalnymi umiejętnościami bohaterów oraz zawiłościami fabuły. Pisarka utworzyła rzeczywistość od podstaw wykazując się zarazem ogromną kreatywnością.

Niewątpliwie największym plusem książki jest wartka akcja. Bohaterka szybko wpada w wir wydarzeń, których konsekwencją jest przeniesienie do Szeolu I. Razem z nią, czytelnik zostaje przeniesiony w tajemnicze, kipiące okrucieństwem i bólem miejsce. Z czasem dowiadujemy się, jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Paige oraz dlaczego Szeolowi I zależy na zdobywaniu nowych jasnowidzów. Liczne zagadki podsycają ciekawość czytelnika, przez co grubą książkę można „połknąć” w zaskakująco szybkim czasie. Na przeczytanie ostatnich 250 stron poświęciłam pół nocy. Kiedy moje oczy odmawiały posłuszeństwa, pojawiały się myśli „muszę to dokończyć, muszę wiedzieć co się wydarzy”. Dlatego ostrzegam – „Czas Żniw” niesamowicie wsysa czytelnika, nie sposób się oderwać od lektury.

W książce spotykamy bogactwo charakterów, z których najlepiej poznajemy Paige oraz jej Naczelnika, Refaitę. Ma on za zadanie trenować dziewczynę oraz wybadać możliwości jej daru. Z początku wydaje się być ponury, a jednak odróżniający się od reszty Refaitów. Wydaje się mieć inne intencje niż inni przedstawiciele rasy… Nie będę zdradzać całej fabuły powieści. Bądźcie tylko pewni, że żadna z postaci nie ma jasno przedstawionych intencji.

Paige Mahoney jest postacią dobrze skonstruowaną, wykazuje swoisty charakter i sposób myślenia. Dzięki pierwszoosobowej narracji zgłębiamy jej przeszłość, obawy, słabe oraz mocne strony. W tym wszystkim jednak łączy w sobie różnorodność cech takich jak odwaga, nieustępliwość, a także w niektórych momentach strach i niepewność siebie. Nie jest to postać prosta, którą można opisać danymi pozytywnymi i negatywnymi cechami. Paige łączy w sobie skrajności, tak jak każdy prawdziwy człowiek. Mimo wszechobecnej fantastyki i surrealizmu, postacie wydają się być wiarygodne, tętniące życiem.

Przed rozpoczęciem lektury, a także w jej trakcie, ciekawiła mnie kwestia wątku miłosnego. Pojawił się on pod koniec książki. Nagły, zaskakujący, a jednocześnie stanowiący margines całej fabuły. Szczerze mówiąc, nie wiem co mam o nim myśleć. Z początku wydał mi się zbyt banalny, prosty i zbędny, jednakże po krótkim przemyśleniu popadłam w wątpliwości. Nie jestem z niego zadowolona, ale wydaje się być punktem wyjścia dla fabuły następnego tomu, gdzie z pewnością rozwinie się jeszcze bardziej. Wówczas, po lekturze, zapewne będę w stanie ocenić wątek miłosny.  Póki co traktuję go jako mało znaczący element „Czasu Żniw”.


Książka Samanthy Shannon niewątpliwie może dorównać największym fantastycznym bestsellerom, w tym takim autorom jak Cassandra Clare. „Czas Żniw” łączy w sobie grozę, napięcie, wyobraźnię oraz inteligentną konstrukcję świata. Ciężko obecnie znaleźć książkę napisaną na tak wysokim poziomie. Zaskakuje, wciąga, wręcz pochłania czytelnika. Śmiało mogę stwierdzić, że jest to najlepsza dotąd przeczytana przeze mnie powieść fantastyczna. A ja pozostałam śniącym wędrowcem – wędrującym po stronach niesamowitej powieści w samym środku nocy. Polecam, warto!

poniedziałek, 11 września 2017

Pieśń jutra - Samantha Shannon

Wydawnictwo: SQN
Rok premiery: 2017
Ilość stron: 430
Opis wydawcy: Po krwawych i brutalnych walkach Paige Mahoney zyskała odpowiedzialną funkcję – została wybrana Zwierzchniczką. Pod rządami ma teraz całą populację londyńskich kryminalistów. Wystąpiła przeciwko Jaxonowi Hallowi. Narobiła sobie żądnych krwi wrogów, z których każdy czeka na jej najmniejszy błąd. Teraz zadanie ustabilizowania sytuacji w podzielonym podziemiu będzie prawdziwym wyzwaniem. Panowanie Paige może szybko dobiec końca. Wszystko przez wprowadzenie Tarczy Czuciowej, śmiertelnej technologii, która przyniesie zgubę społeczności jasnowidzów i… całemu światu, jaki znają. Gorąco wyczekiwany trzeci tom bijącej rekordy popularności serii „Czas Żniw” – przełomowej dystopijnej fantasy będącej wyrazem imponującej wyobraźni Samanthy Shannon.




Recenzja "Pieśni jutra" nie zawiera spoilerów do poprzednich tomów serii.

Czytałam już wiele dobrych serii, a może i znalazłyby się kilka bardzo dobrych. „Czas żniw” Samanthy Shannon nie jest żadną z nich. To jest ta seria, którą stawia się na najwyżej półce domowej biblioteczki. To taka seria, po której czytelnik nie wiedziałby, w jaki sposób powiedzieć autorce, że stworzony przez nią świat to istne arcydzieło. To taka seria, która zawstydza inne pozycje z gatunku fantastyki, dumnie zdobywa serce kolejnych czytelników i należy do najlepszych bestsellerów ostatnich lat. .

Czekałam dwa lata na tom trzeci pt. „Pieśń jutra” z ogromnym zniecierpliwieniem, ponieważ w recenzji części drugiej tak odniosłam się do zakończenia: „To był właśnie ten moment, kiedy twój mały świat się wali i masz ochotę spotkać się czołem z własnym biurkiem.”.  Uwierzcie, że nieczęsto zdarza mi się czekać na kontynuacje z tak dużym zdenerwowaniem i ekscytacją. Co więcej, zwykle wolę między poszczególnymi tomami danej serii robić przerwy, aby za jakiś czas móc wrócić do poznanego świata. Ale nie w tym przypadku. Jestem pewna, że tuż przed premierą tomu czwartego (o zgrozo, pewnie znów dwa lata, za co!!!!) zrobię sobie maraton zaczynając od tomu pierwszego. I będę często wracać do tej serii, bo jej świat niesamowicie kusi nawet tedy, gdy dopiero co przeczyta się ostatnią stronę.

Ze względu na to, że chcę uniknąć zdradzania zbyt wielu elementów fabularnych, nie będę szczegółowo przytaczać fabuły „Pieśni jutra”. Osoby, które przeczytały poprzednie tomy nie potrzebują żadnej zachęty aby sięgnąć i po ten tom. Jeżeli natomiast nie zapoznaliście się jeszcze ani z „Czasem żniw”, ani „Zakonem mimów”, do recenzji przejdziecie klikając kolejno TUTAJ TUTAJ.

„Czas żniw” wprowadza czytelnika w zupełnie nowy, skomplikowany świat, który z początku może zniechęcać brakiem uporządkowania. Jest to pierwsze wrażenie, które mija po kilkudziesięciu stronach. Początkowa niechęć zamienia się w fascynację, ponieważ autorka stworzyła świat od nowa, a jednak bazujący na realiach Londynu. Powoli zagłębiamy się w świat jasnowidzów, do tego przenosimy się z główną bohaterką, Paige, do okrutnej kolonii karnej, która ma na celu eliminację jasnowidzów w jak największym stopniu. Mamy tutaj zagłębianie się w świat przedstawiony i jednocześnie świetną historię pełną akcji, wspaniałych charakterów (no przyznać się -kto nie kocha Naczelnika?) oraz swoistego rodzaju dystopię. „Zakon mimów” wprowadza nas już w inne wątki dotyczące Londynu. Mamy tutaj więcej intryg, tajemnic, poznajemy mroczną strukturę gangów i organizacji jasnowidzów.

„Pieśń jutra”, trzeci z siedmiu zapowiadanych tomów serii, dotyczy głównie tematyki politycznej. Z każdą stroną coraz bardziej zagłębiamy się  w skomplikowaną konstrukcję władzy, a wszystkie elementy z poprzednich tomów łączą się naprawdę w fascynujące uniwersum. Nie raz słyszałam, że ta seria jest jak oprowadzanie po pięknym pokoju z drzwiami do kolejnego większego pomieszczenia, które ogarnia to mniejsze i tak dalej... Muszę się z tym zgodzić, bo faktycznie pierwszy tom był niezłym szokiem dla wyobraźni, ale miał na celu oswojenie czytelnika ze światem. Potem autorka odkrywa przed nami coraz więcej i więcej, a co jest najlepsze – dokładnie rozplanowała sobie każdy z tomów serii. Nie rozumiem i nie pojmuję jak można stworzyć w głowie coś tak wielkiego, skomplikowanego i szczegółowego.

Paige tym razem ma się zmierzyć z nową bronią wymierzoną przeciw jasnowidzeniu. Jako postać niezwykle ważna, musi udowodnić, że jest odpowiednią osobą, aby poprowadzić rewolucję. Jej charakter jest w tej części brutalnie szlifowany. Przez ciągłe walki, intrygi polityczne i stanie się symbolem buntu może odrobinę przypominać Katniss, jednak mi osobiście Paige wydała się bardziej realistyczna i twardo stąpająca po ziemi. Autorka dodatkowo podrzuca nam szczątkowe informacje dotyczące przeszłości Paige i rozwija historię o nowe postacie. Jeżeli skończyliście „Zakon mimów”, a jeszcze nie sięgnęliście po „Pieśń jutra”, to nie liczcie na to, że powiem wam cokolwiek o Naczelniku, o nie! Sami musicie się przekonać, jak autorka rozwinęła dalszą akcję i jak układają się relacje Naczelnika z Paige.

Tak naprawdę nie pozostaje mi nic innego jak odesłać Was do recenzji tomu pierwszego lub drugiego i gorąco Was zachęcić do sięgnięcia po tą serię. Każdy z trzech dotychczas wydanych tomów jest świetny, wielowątkowy, przepełniony akcją i dobrze napisany, bowiem mam wrażenie, że autorka z każdym tomem coraz lepiej radzi sobie z barwnymi opisami i stale doszkala swój warsztat. Ze względu na ogromny sentyment do „Czasu żniw” będzie to nadal moja ulubiona część, ale czuję, że wszytko rozwija się w iście epicki sposób i finał po prostu musi być czymś zachwycającym! Ale może nie myślmy na razie o finale, gdy czwarty tom jeszcze nie został przez autorkę ukończony. Po prostu czekajmy cierpliwie, bo warto. 



Koniecznie dajcie znać, czy czytaliście którąkolwiek z książek Shannon i jakie były Wasze wrażenia. :)