„Kirke” to już druga wydana w
Polsce książka Madeline Miller. Pierwsza, „Achilles. W pułapce przeznaczenia”,
mimo zdobycia pierwszego miejsca Orange Prize, nie była na naszym rynku głośną
premierą. Dowiedziałam się o jej istnieniu zaledwie kilka dni temu i wiem już,
że będę chciała po tę pozycję sięgnąć. Zaskakujące jest natomiast, jak „Kirke”
zdołała się wybić i zareklamować tak, że jest obecnie bardzo rozpoznawalna.
Dużo uczyniła reklama, piękne wydanie, a także całkiem dobre wnętrze. Chociaż
mam kilka rzeczy do zrzucenia, to jednak „Kirke” warta jest przeczytania.
Kirke przychodzi na świat jako
córka Heliosa, boga słońca, i nimfy Perseis. Jest to dziecko dziwne – nie tak potężne
jak swój ojciec, nie tak boskie i silne. Właściwie to o pochodzeniu Kirke świadczy
jedynie nieśmiertelność. Kirke czuje się więc lepiej wśród śmiertelników,
przynajmniej do momentu, aż odkrywa w sobie czarnoksięską moc. Tak silną, że
może zaszkodzić nie tylko bogom, ale również sobie samej. Z tego powodu zostaje
wygnana i zamieszkuje na wyspie, o której mało kto wie. Tak rozpoczynają się
jej przygody – Minotaur, Dedal, Odyseusz to tylko niektórzy z jej nowych gości.
O Kirke jako postaci z greckiej
mitologii możemy wiedzieć niewiele. Wikipedia podaje dokładnie kilka zdań na
jej temat, w szkole też może została raz wspomniana, przy lekturze Odysei. Madeline
Miller przed napisaniem książki świetnie zapoznała się z greckimi mitami i
wybrała postać z ogromnym potencjałem. Kreatorka, pół-bogini, czarownica,
kobieta silna. O której zwykły czytelnik wie mało. Autorka mogła zatem włożyć w
tę postać wiele własnych pomysłów, zinterpretować ją na nowo i włożyć do
wymyślonych i spisanych już kiedyś mitów. Niestety to jest największy minus
książki – Kirke jako postać główna jest dość nieudana. Taka słaba, ludzka,
momentami nastolatkowa. Brakowało jej przebojowości, indywidualizmu.
Zastanawiające jest to, że pozostałe postaci mają naprawdę ciekawe charaktery,
podczas gdy ta główna, która miała być mściwa, silna, kreatorka itd… (jak to
informuje tylna okładka), a wyszła miękka klucha. Zdawała się w ogóle nie
panować nad tym, co działo się w jej życiu – była zaledwie bierną obserwatorką.
Wszelkie wątki poboczne były naprawdę ciekawe, ale sam punkt widzenia nie był
zbyt interesujący. W końcu to Kirke powinna być kluczowym elementem powieści, a
ona jedynie gdzieś ginęła jako głupiutki, przeciętny obserwator.
Dobry znawca nie dowie się więc
niczego nowego jeżeli chodzi o postaci, które stają na drodze Kirke i jak
potoczą się ich losy. Mity są ściśle takie, jak je znamy z pierwotnych źródeł. Mi
to akurat nie przeszkadzało, ponieważ pamiętam ze szkoły jedynie ogólniki.
Odświeżenie mitów i opisanie ich w nowy, przystępny sposób do mnie trafiło i
sprawiło, że „Kirke” czytało się szybko i z zaciekawieniem. To taka alternatywna
dla tych, którym samą mitologię czytało się opornie, albo po prostu chcą na
kilka godzin powrócić do tego świata. Dowiedziałam się trochę więcej o samej
Kirke, a także o kulturze życia w tamtych czasach. Autorka idealnie oddała
klimat, zbudowała kreatywny świat, nawet język jest stylizowany na taki „mitologiczny”.
Pod względem warsztatu pisarskiego, „Kirke” to majstersztyk.
Gdyby nie słabo wykreowana główna
postać, „Kirke” oceniłabym jako powieść świetną. Na ten moment jest to dla mnie
lektura dobra, po którą i tak warto sięgnąć. To pewna świeżość na rynku –
mitologia przedstawiona w umiejętny sposób, przystępny także dla młodzieży.
Może brakuje jej pewnej iskry, pewnej „bomby” fabularnej, odrobiny szaleństwa (które
jednak panuje w tej pierwotnej mitologii),
ale lektura jest i tak wciągającą przygodą. Polecam zapoznać się z historią „Kirke”,
cieszyć się oderwaniem od rzeczywistości, świetnym warsztatem literackim i przepiękną
oprawą.
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.
0 komentarze:
Prześlij komentarz