Kojarzycie zagraniczny hit „The kiss
of deception”, drugą po „Outlanderze” ulubioną
książkę Sashy Alsberg? Być może, tak jak ja, nie zauważyliście z początku, że „Fałszywy
pocałunek” to właśnie ta powieść. Niezmiernie ucieszyłam się na wieść o tym, że
Wydawnictwo Initium podjęło się jej wydania, dlatego też z przyjemnością
zagłębiłam się w lekturę jak tylko miałam ku temu okazję. Lektura okazała się
być bardzo dobra, a jednak pewna rzecz zmniejszyła satysfakcję z lektury...
Księżniczka Lia jest
pierwszą córką domu Morrighan, królestwa przesiąkniętego tradycją, poczuciem
obowiązku i opowieściami o minionym świecie. W dniu swojego ślubu ucieka,
uchylając się od obowiązków - pragnie wyjść za mąż z miłości, a nie w celu
zapewnienia sojuszu politycznego. Ścigana przez licznych łowców, znajduje
schronienie w odległej wsi, gdzie rozpoczyna nowe życie. Gdy do wioski przybywa
dwóch przystojnych nieznajomych, w Lii rozbudza się nadzieja. Nie wie, że jeden
z nich jest odtrąconym księciem, a drugi to zabójca, który ma za zadanie ją
zamordować. Wszędzie czai się podstęp. Lia jest bliska odkrycia niebezpiecznych
tajemnic - i jednocześnie odkrywa, że się zakochuje.
Zacznę może od tego, co zaburzyło mi odbiór tej
historii. Otóż pewna recenzja zdradziła mi zbyt dużo z treści, jednoznacznie
wskazując na moment plot-twistu, jego czas i kontekst. „Fałszywy pocałunek”
bowiem toczy się swoim torem dość spokojnie, by w pewnym momencie zszokować
czytelnika tak, że ten nie wie co ze sobą zrobić. Z pewnością właśnie to bym
przeżywała gdyby nie felerna recenzja. Nie znam osoby, która po przeczytaniu
tej książki nie stwierdziła, że zwrot akcji nie był gwałtowny i niespodziewany.
Dlatego mogę pogratulować autorce umiejętności zwodzenia czytelnika i
uczynienia takiego obrotu spraw, że kapcie spadają. Niestety na sobie tego nie
poczułam, ale przynajmniej mogę z trochę innej perspektywy spojrzeć na tę książkę
i ocenić, jak autorka umiejętnie prowadziła fabułę, z jaką ostrożnością i
precyzją zaplanowała całą historię.
Do dobrze skonstruowanej opowieści dochodzi fakt, że
Mary E. Pearson ma dobry styl, lekki, przy tom obrazowy, przystępny i wciągający.
Czytelnik może łatwo poczuć klimat średniowieczny, przyodziać rycerską zbroję
lub kolorową suknię, poczuć się jak w bajce. Przyznać muszę, że taki właśnie
klimat lubię w książkach najbardziej. Odwołuje się on do klasycznych opowieści
z mojego dzieciństwa, do baśni, opowieści i kreskówek, gdzieś w tle odzywa się
marzenie bycia księżniczką (no, dziewczęta, prawie każda chciałaby taką zostać,
prawda? Ślub Meghan, zazdro). Do tego dochodzi rozbudowany wątek miłosny, który
wydaje się być w historii Lii kluczowy. Jest może trochę odrealniony, jednak
przedstawiony w sposób świeży, oryginalny i po prostu czarujący. Z jednej
strony niebezpieczny, tajemniczy, z drugiej zaś dopełnia ten bajkowy obraz
księżniczki uciekającej od przymusowego zamążpójścia. Przez to lektura tak
bardzo mnie oczarowała.
„Fałszywy pocałunek” to nie jest książka dla fanów
high fantasy, ponieważ samej magii nie ma tu wiele, ponadto nie ma charakteru
klasycznego, niczym u Tolkiena. To rodzaj magii, jak ja to nazywam, bardziej „dziecinny”,
niewinny, wersja light. Powieść Pearson spodoba się przede wszystkim
romantyczkom, które chciałyby ubrać zdobną suknię i poczuć się jak oderwana od
rzeczywistości księżniczka rozerwana uczuciem pomiędzy dwoma przystojniakami. Może
nie jest to lektura wybitna, zmieniająca coś w życiu i zapadająca na długo w
pamięci, ale jako rozrywka – wprost idealna.
1 komentarze:
Prześlij komentarz